sobota, 17 października 2015

Rozdział trzydziesty ,, Czemu akurat teraz? ''

Izabella

 Byłam strasznie zdziwiona. To po to mnie wzywała? Nie było już ważniejszego tematu niż chłopcy?
- Znam go prawie tyle co ty. Dominika sytuacja w jakiej się znajdujemy jest bardzo skomplikowana, nie komplikuj jej jeszcze bardziej...
- A ty możesz ją komplikować?! Całowałaś się ze swoim chłopakiem przy jakiejś setce czarodziei - nastolatków. A teraz zabraniasz mi tylko i wyłącznie zyskania przyjaciela?
- Przyjaciela to ty sobie możesz i mieć gdyby to było możliwe. Ale nie jest. Ty jesteś w nim zakochana... Dobrze uspokójmy się... Skoro chcesz coś o nim wiedzieć to proszę bardzo...
  Powoli zaczęłam jej opowiadać, że jest najlepszym przyjacielem Roberta, że jego ulubioną bronią jest łuk oraz o tym, że jest czarodziejem... I w sumie nic więcej nie wiedziałam.
- Mówiłam ci już, że poznałam go na trochę przed twoim przybyciem.
- Dziękuję ci i tak. Będziesz dzisiaj na piętnastą?
-Tak. To do zobaczenia! - krzyknęłam i nie czekając na odpowiedz wskoczyłam na rower i pojechałam do domu. I chyba nie miałam już dzisiaj ochoty z niego więcej wychodzić...

Dominika

 Bardzo zdziwiło mnie zachowanie Izabelli. Była rozdrażniona i tak szybko pojechała do domu jakby się co najmniej za nią paliło. Czy to moja wina? Może nie powinnam jednak jej pytać o Sebastiana?
 Mimo iż nie dowiedziałam się za wiele sądziłam, że to był dobry pomysł.. Teraz przynajmniej Izabella widziała co do niego czuję.

Sebastian

 Kiedy Dominika nagle zasłabła bardzo się przestraszyłem. Szybko wziąłem ją na ręce i zaniosłem do lecznicy. Po drodze spotkałem Ronalda i poprosiłem by wziął również, i Bestię. W lecznicy było pusto.
 Położyłem bezwładną Dominikę na łóżku i poszedłem po lekarza. Po drodze spotkałem Roberta z Izabellą.
- Co im się stało? - spytałem.
- Nic... Nie bój się one po prostu wróciły do swego świata.
- Aha... a no i flirciarzu gratuluję ci niezłego pokazu.
(Dla tych którzy nie wiedzą jestem również komikiem i poetą.)
- To akurat nie jest śmieszne... - powiedział i delikatnie położył Izabellę na łóżku.
- Tak widzę jakieś się w niej zabujałeś. Ale dlaczego teraz?
W tej chwili do lecznicy wbiegła Agata.
- Cholera! Ja was wszędzie szukam, a wy tutaj? Mamy poważny problem, rozkazy Henr 'emu wydawał sam Balgrog!
- Co?! - krzyknąłem. Jeśli to prawda to już po nas.
- A na dodatek zaatakują jutro rano! - krzyknęła i ku mojemu zaskoczeniu przerzuciła sobie mnie i Roberta przez ramię.
- Co ty robisz do jasnej ciasnej! Puść mnie! - krzyczał Robert kopiąc ją.
- Uspokój się debilu! Nie mamy czasu! - krzyknęła i zabrała nas do sali tortur...

#################################################################################

Nareszcie wróciłam. Musiałam trochę odpocząć od pisania, by wam to wynagrodzić dodaję zakładkę 'Czy wiesz, że ...'. Pewnie się zastanawiacie co to będzie prawda?
 
O to przykład...

Czy wiesz, że w moich prywatnych notkach Izabella była zła? Była główną, bohaterką, ale zupełnie nie panowała nad mocą. Podczas ćwiczeń zniszczyła połowę Krainy Zapomnienia i musiała zostać ukarana...

Właśnie takie krótkie informacje tam będą tam zamieszczane... Dowiecie się np. czegoś o Henrym, Julce, Robercie i jaką ta historia miała na prawdę fabułę...


piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział dwudziesty dziewiąty ,,No i nici z mojego życzenia''

Izabella

- Czemu tak ją potraktowałeś? - spytałam.
  Bardzo cieszyłam się, że odwzajemniał moje uczucie i chciał spędzać ze mną czas, ale to go nie usprawiedliwiało do takiego traktowania siostry.
- Sam nie wiem... chyba naprawdę zachowałem się okropnie - powiedział i przybrał skruszony wyraz twarzy.
- Czy spełnisz każde moje życzenie? - zapytałam patrząc mu w oczy.
Chłopak wyglądał przez chwilę na zaskoczonego tym pytaniem. Po chwili zastanowienia zapytał jednak podejrzliwie.
- Co masz na myśli?
- Nie bój się to nic strasznego. Po prostu chcę rozpocząć swój trening - wytłumaczyłam i uśmiechnęłam się do niego.

Robert

- Naprawdę? To jest twoje życzenie? - zapytałem zdziwiony.
Myślałem, że poprosi mnie na przykład o jakaś przysięgę typu ,,Obiecuję, że zawsze będziemy razem".
- Tak - odpowiedziała krótko.
- No więc miecz już masz... Tak jak i zbroję - zacząłem nieskładnie.
Raczej nie miałem doświadczenia w prowadzeniu treningów dla dziewczyn, a już zupełnie nie dla swojej własnej.
- Tak wiem! Skup się nie mamy czasu! W każdej chwili mogą nas zaatakować Purchawce albo jeszcze gorsze istoty, a ja nie umiem się bronić! - wykrzyczała, przywołując mnie do porządku.
Wiedziałem już, że z nią nie ma przelewek, więc nie będzie też taryfy ulgowej na treningu.

Izabella

 Już po paru minutach zasnęłam, więc za długo się nie pouczyłam.
  Obudziłam się o dziesiątej. Nie jest źle, bo nie szłam do szkoły. Była sobota.
  Czułam się nie najlepiej. Całe to przenoszenie i wracanie mnie wykańczało. Mimo wszystko teraz już nie wyobrażałam sobie innego życia. Dobowo i Kraina Zapomnienia te dwa całkiem różne światy, a jednak tak mi bliskie.
  Pierwszy to rodzina, przyjaciele, szkoła i moje dzieciństwo.
  Natomiast drugi to pierwsza miłość, nowi przyjaciele...
Dominika! Bestia! Dopiero teraz sobie o nich przypomniałam. Co z nimi?
- Bestia! - krzyknęłam, a mój pies wyszedł spod łóżka.

Dominika

 Nie mogłam w to uwierzyć. Tyle rzeczy naraz. Ta historia wydawałaby mi się kiedyś jakimś kiepskim, a na dodatek całkowicie niemożliwym opowiadaniem.
  Ale okazała się prawdą. Związane z tą historią wiadomości w naszym świecie nie zrobiłyby na mnie  wrażenia, ale na żywo przeżywając to na własnej skórze doceniłam to dziwne opowiadanie .
- Od kiedy Izabella pojawia się tutaj? - spytałam kiedy Robert i moja przyjaciółka zniknęli za drzwiami Sali Narad Wojennych.
- Chyba od niedawna... Sam nie wiem - powiedział rozglądając się na boki byle by tylko nie patrzeć mi w oczy.
  Potem chłopak spytał czy nie oprowadzić mnie i Bestii po wiosce.
 Zgodziliśmy się, bo skoro i tak tamci sobie poszli to co mielibyśmy robić?
Spacerowaliśmy około piętnastu minut kiedy nagle poczułam się strasznie zmęczona.
- Poczekaj chwilkę... - powiedziałam do Sebastiana i usiadłam na trawie.
- Wszystko dobrze? - spytał wystraszony, ale ja już go nie słyszałam, bo zasnęłam.

Izabella

 Sprawdziłam czy nikt do mnie nie dzwonił. Miałam jedno nie odebrane połączenie. Dzwoniła Kasia.  Napisałam do niej szybko SMS-a, że pogadamy na Skype.
- Jak się czujesz? - z monitora mojego tabletu patrzyły na mnie bliźniaczki.
- Świetnie! - zapewniłam je z mocą.
- Zobaczymy się dzisiaj? - spytała Basia.
- Pewnie. O której?
- Piętnasta. Będzie też Dominika. Niestety Hania nie przyjdzie, bo ćwiczy na ten durny casting - powiedziała Basia ze złością, a Kasia smutno pokiwała głową.
- Bierzecie w nim udział?
- No coś ty! - krzyknęły razem.
- A ty? - spytała nieśmiało Kasia.
- Ja też nie, ale i tak brak Hanny będzie dotkliwy dla naszej paczki - powiedziałam smutno, a dziewczyny przytaknęły.
- No to do piętnastej. Pa!
- Pa - odpowiedziały, a ja się rozłączyłam.

Dominika

 Około godziny dziesiątej dostałam wiadomość od Izabelli:

Ani słowa o tym wszystkim.

Nie miałam zamiaru nikomu o tym, mówić, ale przecież Izabella o tym nie wiedziała. Szybko zatem odpisałam:

Okey, ale mam warunek. Za godzinę w parku. Musimy pogadać.

Miałam na nadzieję, że to wystarczy.

Izabella

 Szybko zjadłam śniadanie. 
- Tato wychodzę. Za godzinkę wrócę - krzyknęłam i nie czekając na odpowiedz wsiadłam na rower.
Zastanawiałam się o czym jeszcze chce wiedzieć Dominika. Przecież chyba wszystko już jej wytłumaczyłam.
- Hej! - krzyknęła jak gdyby nigdy nic kiedy tylko zsiadłam z roweru.
- Witaj. O czym chciałaś ze mną pogadać? - spytałam.
- Fajny ten twój Robert. Daliście niezły popis na tej waszej naradzie wojennej - powiedziała wygodnie rozsiadając się na ławce.
 Wszystko zaczęło się we mnie gotować. Na początku cieszyłam się, że będę miła towarzyszkę w Krainie Zapomnienia, którą wcześniej znałam, ale teraz zaczynałam żałować, że tak myślałam. Nie chciałam, żeby ktoś stąd wiedział, że mam chłopaka.
- Tak fajny. Ale zostawmy już jego temat i przejdźmy do czegoś ważniejszego - powiedziałam siląc się na spokój.
- Jak tam chcesz... Ale to nie o niego chciałam spytać. Co wiesz o Sebastianie? - zapytała i spojrzała mi w oczy.

##################################################################################

 Przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Wybaczcie także, że rozdział jest tak krótki. No i jeżeli jeszcze zdołacie, że znów wyjeżdżam :(


poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział dwudziesty ósmy ,, Przesłuchanie''

Julia

 Gdy tylko wyszłyśmy z labiryntu pobiegłyśmy do wioski.
  Zaczynało się już ściemniać to fakt, ale ulice były puściusieńkie.
- Narada wojenna? O tej porze? - najwyraźniej razem z Agatą szłyśmy tym samym tokiem myślenia.
- To dziwne, ale możliwe. Może stało się coś naprawdę złego- zaproponowałam, ale wiedziałam, że nie o to chodzi.
  Szybkim tempem ruszyłyśmy do sali, w której odbywały się narady.
  Jednak to co tam zobaczyłam przechodziło moje wszelkie wyobrażenia. Sala była pełna ludzi, a pod sufitem latał sobie sparaliżowany Henry. Natomiast tuż przy kolumnach mój brat całował Izabellę! Nie to niemożliwe!
  Mój brat nigdy nie miał dziewczyny nigdy też o niej nie marzył. A tu nagle ni stąd, ni zowąd całuje najważniejszą, najbardziej wpływową, najsilniejszą i najsławniejszą dziewczynę w Krainie Zapomnienia (ale ma facet wymagania).
  Gdyby Agata mnie nie złapała upadłabym. Dlaczego on mi to robi? Tak się ośmieszyć na oczach tych wszystkich ludzi.
  Na szczęście Robert wreszcie się otrząsnął. Wstał i podał Izabelli dłoń.
  Nagle wszyscy zaczęli klaskać. Oni jednak tylko się uśmiechnęli.
  Po chwili mój brat szepnął dziewczynie coś na ucho i oboje wybiegli z sali bocznymi drzwiami.
- Zostań tutaj, dobrze? - poprosiłam Agatę.
- Jeżeli tego chcesz... Uważaj na siebie. I nie zabijaj ani Roberta, ani tym bardziej jej. Okey?
- Postaram się... - odpowiedziałam i wybiegłam z sali.
  Dopiero po kilku minutach ich znalazłam. Byli na arenie do walk i ćwiczeń. Czasami miejsca tego używano jako rynku lub do organizacji festynów.
  Izabella i Robert siedzieli akurat na ławce przy drugim wejściu i o czymś rozmawiali.
- Witaj bracie - powiedziałam gdy stanęłam przed nimi. Starałam się aby w moim głosie nie słychać było złości, ale trochę mi to nie wyszło.
- Julia! Nareszcie jesteś! - powiedział, wstając z ławeczki.
- No jak widzisz... Nie jesteś, ani trochę zdziwiony lub szczęśliwy, że wróciłam? - zadałam pytanie. Może chociaż trochę za mną tęsknił? W każdym razie nie chciałam już ukrywać, że jestem na niego wściekła.
- Arlena mi powiedziała, że nic ci nie jest, więc przestałem się martwić...
- To wspaniale. Chyba musiało się dużo wydarzyć odkąd cię ostatni raz widziałam...
- No trochę. Julia bardzo się cieszę, że żyjesz, ale czy mogłabyś nas zostawić samych? - spytał bezczelnie mój brat.
- NIE! Już całkiem zapomniałeś, że jestem twoją siostrą? Przecież ona nie będzie w Krainie Zapomnienia wiecznie, znaczy ona to nie wiem, ale ty nie będziesz. W wieku osiemnastu lat stąd znikniesz...
- Właśnie dlatego chce z nią trochę pobyć. Cieszę się, że żyjesz i bardzo cię kocham, ale teraz wolelibyśmy zostać sami.
  Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Mój brat mnie olał! Ale skoro tak to nic tu po mnie. Jeszcze sobie z nim pogadam, a on pożałuje, że się urodził... Albo raczej odrodził.

Agata

 Wiem, że powinnam jako przyjaciółka pomóc Julii. To był dla niej szok, ale pewnie jej przejdzie. Mam teraz wiele innych ważniejszych spraw na głowie.
  Po pierwsze Henry. Podeszłam do Arleny, która nadal trzymała go w obecnej postaci. Przy tym teraz pomagało jej około siedmiu czarodziejów.
- Witaj Agato. Wiedziałam, że nic wam się nie stało.
- Ochh... Cieszę się, że nad nami czuwałaś...
- Chcesz go przesłuchać? - spytała mając na myśli naszego pseudo przywódcę.
- Jasne! Zawsze lubiłam przesłuchiwać! - odparłam uradowana.
  To akurat była prawda. Czasami fajnie było popatrzeć na tych bandziorów, którym zabierają Moc Wyobraźni. Potem do gry wychodziłam ja.
  Powoli czarodzieje zaczęli się przemieszczać w stronę sali tortur.
  Oczywiście nikt tu nie miał nikogo torturować. Po prostu tak jakby obezwładnić i zadać kilka pytań.
Szybko ruszyłam za nimi.
- Zawsze zastanawiał mnie ten jego płaszcz. On nigdy go nie zdejmował... ciekawe dlaczego? Jest aż tak brzydki? - zapytałam samą siebie.
- Podczas zabrania mocy pewnie się dowiesz - powiedział Piotr jeden z czarodziejów, który stał najbliżej mnie.
  Samo zabranie mocy polegało na użyciu specjalnego błękitnego kamienia o nazwie Aramel, który ją w siebie wsysał.
  Potem moc była oddawana innemu, tyle że nie wrogo nastawionemu żołnierzowi.
  W taki to sposób pozbywaliśmy się  jedynej broni niebezpiecznych magów, nie tracąc przy tym czarodziei.
  Gdy tylko weszliśmy do sali tortur jak ją nazywano, uderzyła nas fala chłodu, nie było tu też zbyt wiele światła. Kamień bowiem mógł być przechowywany tylko w takich warunkach.  
 Czarodzieje zniżyli teraz lot Henr'ego, bo sufit w tym popieszczeniu był bardzo niski.
- Idziemy do sali numer dwadzieścia - powiedziała Arlena.
  Z tego co pamiętałam była to największa i najchłodniejsza sala w całym budynku.
  Gdy dotarliśmy na miejsce jeden z czarodziei upadł. Najwyraźniej Henry już wiedział co chcemy z nim zrobić.
  Po chwili do maga, który leżał na ziemi podbiegł jeden z żołnierzy pilnujących drzwi.
  Jak się okazało była do dziewczyna. Najwyraźniej nic jej się nie stało. Żołnierz pomógł jej wstać i wyprowadził z sali.
  Gdy wychodzili minęła ich jakaś postać.
- Chciałaś zacząć beze mnie? - spytała Erena, gdy koło mnie stanęła.
- Witaj, aczkolwiek dziwi mnie to, że nie cieszysz się z mego przybycia...
- Wybacz tyle się dzieje... Od dawna podejrzewałam, że Henry ma coś na sumieniu. Dlatego też chętnie się czegoś o jego planach dowiem - odpowiedziała.
- Zacznijmy zatem! - zawołała Arlena i podniosła za pomocą swojej mocy ten niezwykły kamień.
  Powoli przybliżyła go do serca Henr'ego. Po chwili kamień rozbłysł błękitnym światłem i zaraz zgasł.
- No i po wszystkim - odparła Erena.
  Zaraz potem Henry spadł na ziemię, co musiało nieźle zaboleć. Ale ten chłopak dopuścił się tylu zbrodni, że chyba nikt nie zwrócił na to większej uwagi.
  Żołnierze powoli podeszli do Henr'ego i go związali.
- Zdejmijcie mu wreszcie ten jego kaptur - rozkazałam.
  Chłopcy, którzy koło niego stali niezwłocznie to uczynili.
  I nagle wszyscy po raz pierwszy ujrzeli twarz tego zdrajcy.
- Ile on ma właściwie lat? - ktoś zapytał.
  Nie mogłam wyjść z szoku. Henry bowiem nie był w wieku żadnego z mieszkańców krainy. Wyglądał inaczej niż my. Miał zmarszczki i wąsy. Tak jakoś doroślej?
- Mam czterdzieści siedem lat - odparł nagle nasz więzień.
- Jak to możliwe? Przecież w wieku osiemnastu każdy z nas stąd znika... - odparła równie zdziwiona Erena.
- Ja nie zniknąłem, bo nie chciałem. Dzięki mojej mocy, którą przed chwilą mi zabraliście sprawiłem, że w swoje osiemnaste urodziny nie zniknąłem.
- Dobra super, a teraz powiedz nam komu służysz? - spytała Arlena. Chyba wiedziała trochę więcej od nas.
- A komu mam niby służyć?
- Nie zgrywaj głupka. Twoje wspomnienia świadczą o tym, że z kimś się dzisiaj spotkałeś.
Henry wybuchnął śmiechem.
- Za nic nie zmusicie mnie do gadania. Arleno skoro jesteś taka mądra to sama sobie to sprawdź.
Nagle dziewczyna zrobiła coś czego się po niej nie spodziewałam. Z całej siły grzmotnęła Henr'ego z pięści w nos.
- Wow! Arlena widzę, że się uczysz - powiedziałam i uniosłam kciuk w górę.
- Byłam już na tylu przesłuchaniach, że w końcu musiałam to zrobić - odpowiedziała najwyraźniej z siebie dumna.
Natomiast Henry nie wyglądał na szczęśliwego. Jego nos na sto procent był złamany.
- I tak... wam ... nic nie... powiem - wydukał próbując zahamować krwawienie.
  Chyba teraz moja kolej. Podniosłam go z ziemi trzymając za koszulę i wymierzyłam porządnego kopniaka w brzuch.
  Chyba każdy chciał go dzisiaj znokautować. Za to, że zabił Roberta i pomagał w spisku przeciwko mieszkańcom krainy. I mimo iż było to bardzo brutalne to raczej nie żałowałam tego co robię.
  Henry padł na podłogę i złapał się za brzuch.
- No...bła ...gam... wystarczy... to Balrog - wydyszał zanim zemdlał, a ja poczułam, że naprawdę nie jest z nami dobrze.


###################################################################################

Mój palec wyzdrowiał, a ja pokonałam lenia. Rozdział dwudziesty ósmy gotowy do oceny ;)

piątek, 17 lipca 2015

Rozdział dwudziesty siódmy ,,Wiele wiadomości, zakładniczka i pocałunek''

Robert

 - Nieźle nam poszło, no nie? - powiedział Sebastian.
- No, to głównie dzięki tobie - odpowiedziałem obchodząc dookoła truchła krokodyli. Miały strasznie twardą skórę i chyba oprócz paszczy nie miały innego słabego punktu.
- To był pomysł Izabelli, nie mój.
- Naprawdę?
- No, tak jakby... Chodźmy już stąd, bo ostatnio jak się ociągaliśmy to ty umarłeś - wyraziła swe obawy Izabella. Dobrze wiedziałem, że aż chce porwać się do biegu i uciec z tego miejsca.
- No... W sumie mamy jeszcze makabrycznie dużo roboty. Twój trening, przygotowanie armii, uzupełnienie danych o poczynaniach Henr'ego...
- Dość! Idziemy! - przerwała mi Izabella i ruszyła w stronę wioski. Po chwili podbiegła do niej również Dominika i jej pies, który najwyraźniej nic z tego wszystkiego nie rozumiał.
- Jestem głodny, masz coś na ząb? - pytał Bestia, a ja uświadomiłem sobie jak bardzo mi burczy w brzuchu.
- Ja chyba też bym coś zjadł... - powiedział Seba.
- I ja - dodałem i ruszyłem za Iz.
- Ciekawe co z Julią? - spytała nagle Luna.
- No właśnie co z moją siostrą?! - krzyknąłem.
- Może sprawdzę za pomocą.... Albo jednak nie... - zaproponowała Izabella, ale szybko z tego zrezygnowała.
- A mogłabyś? - spytałem. Nagle za sprawą pomysłu Śpiącej Czarodziejki wstąpiła we mnie nowa nadzieja.
- Nie mogę... - odpowiedz Izabelli bardzo mnie zdziwiła. Już miałem spytać czemu kiedy dodała. - Kiedy przygwoździły mnie kolce usunęłam ich za mało, a...
- Ale przecież mnie udało ci się uratować, no nie?
- Wolę nie ryzykować... Przecież to przeze mnie te krokodyle nas zaatakowały - nadal wahała się dziewczyna.
- Ona ma chyba rację... - poparł Izabellę Seba.
- Ale to moja siostra! - wydarłem się na mojego najlepszego kumpla.
- I moja pani, ale zrozum oni naprawdę mają rację. - dodała Luna.
- Ochhh... Niech wam będzie. Ale jeśli coś jej się stało?
- Jeżeli będziesz wierzył w to, że nic jej się nie stanie, to tak będzie. A nawet jeśli już to przecież do tego całego 'labiryntu' chyba byś nie wrócił? - powiedziała nagle Dominika, która zaczynała już coraz więcej rozumieć.
- No dobra, chodźmy do wioski... - skapitulowałem.
                     
...

 Kiedy dotarliśmy do wioski od razu skierowaliśmy swe kroki ku sali do narad wojennych.
 Przechodząc koło mieszkańców widziałem, że patrzyli na mnie jak na ducha. A może ja nim byłem na prawdę?
  Nagle przed nami pojawiła się Erena.
  Była to dziewczyna z kruczo-czarnymi włosami i brązowymi oczami. Tak jak zawsze na plecach miała zawieszony łuk i kołczan ze strzałami, a u pasa zwykły, krótki sztylet.
- Robert?! Ty żyjesz?! - krzyknęła dziewczyna i rzuciła mi się na szyję. Szybko jednak mnie puściła i spytała:
- Zarządzić naradę wojenną?
- Jeżeli byś mogła... A i szukaj nas w kantynie. Oczywiście potem ci wszystko opowiem...
- Jasne leć już... A i przepraszam, że się nie przedstawiłam. Nazywam się Erena. I witam w Krainie Zapomnienia - dodała i pobiegła do sali narad wojennych.
- Fajna z niej dziewczyna... - powiedziała Izabella. - Dobrze walczy?
- Najlepiej - odpowiedziałem i poszedłem do kantyny. Kątem oka zobaczyłem jednak, że mina Izabelli zrzedła, a ona sama posmutniała. Czyżby była zazdrosna?
  Nigdy nie czułem nic do Ereny. Po prostu była najlepszą przyjaciółką Julii i tyle. A zresztą ona nigdy nie chciała mieć chłopaka.
  
 ...

 Po zjedzonym posiłku ruszyliśmy do sali narad wojennych.
- Witaj Robert, dzień dobry Izabello i Dominiko, cześć Sebastian. O i jakże mogłam zapomnieć o Lunie i Bestii. Witajcie pieski! - jak spod ziemi wyrosła przed nami Arlena.
- Witaj - powiedziałem, kiedy już reszta się przywitała.
- Skąd znasz moje imię? - spytał Bestia, który najwyraźniej zaczął używać mózgu.
- Jestem... Eee... Czarodziejką - odpowiedziała cicho dziewczyna.
- Nie pytajcie ją o zbyt wiele. Jest strasznie nieśmiała - wyjaśniła za mnie Luna.
- Wydaje mi się, czy chcesz mi coś powiedzieć? - spytałem, bo w innym wypadku Arlena już dawno by stąd poszła.
 Dziewczyna nachyliła mi się do ucha i wyszeptała:
- Wiedziałam, że nie umarłeś.
Wiesz, że do wioski niedługo  przybędzie twoja siostra i Agata?  Wyczułam to.
- Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. Dzięki tobie nie muszę się już zamartwiać.

...

 Postanowiliśmy, żeby nie wchodzić do sali póki Henry nie zasiądzie na  swym miejscu. Woleliśmy zrobić mu małą, nieprzyjemną niespodziankę. 
 Nikt jednak nie mógł go znaleźć. Dopiero po kilkudziesięciu minutach nasz pseudo przywódca wszedł do sali.
- Przepraszam za spóźnienie, byłem na przejażdżce konnej - tłumaczył się Henry. - Możemy zacząć spotkanie. Ale najpierw mam pytanie: Kto wydał rozkaz, by zarządzić kolejną już dzisiaj naradę wojenną?
- Ja - powiedziałem i wyszedłem zza kolumny za którą wcześniej się ukryłem.
  Po sali przebiegł szmer. Mimo iż wile osób mnie widziało i pewnie opowiedziało innym o mym cudownym zmartwychwstaniu, to jednak nie wszyscy w nie wierzyli.
- Robert?! Witaj w domu! Jak to się stało, że żyjesz?
- Prosił bym raczej byś wytłumaczył wszystkim jak umarłem - powiedziałem.
- Zostałeś zabity przez Purchawców! A niby jak inaczej?
- Przez ciebie! - krzyknęłam i zacząłem opowiadać  ludziom w sali całą historię.
 Kiedy skończyłem wszyscy wstali z miejsc i zaczęli się zbliżać do Henr'ego.
- A macie na to jakieś dowody? - spytał nadal nie tracąc spokoju nasz 'przywódca'.
- Ja mam... - zza kolejnej kolumny wyszła Izabella. Mimo iż według planu miała kategoryczny zakaz wychylenia nawet małego palca.
- Wracaj! - krzyknął Seba, który stał tuż obok niej.
- Nie...
- A, więc proszę mów - powiedział widocznie zadowolony  Henry.
- No więc sama go wskrzesiłam. Rozmawiałam nawet z Dalią.
- Dalią? Strażniczką dusz? A więc to musi być Śpiąca Czarodziejka... - szeptali wszyscy zebrani w sali.
- Łżesz! - wrzasnął Henry i wycelował palcem w Izabellę.
- Ona nie kłamie - powiedziała Arlena.
  Wtedy Henry wzniósł się w powietrze i wylądował tuż obok Śpiącej Czarodziejki. Po chwili wyjął nóż i podłożył jej go do gardła.
- Nie ruszać się albo ona zginie! - krzyknął.
- Nie zginę. Mam barierę ochronną - powiedziała spokojnie Izabella.
  Henry pochylił się nagle do przodu  i coś jej wyszeptał do ucha.
  Z tego co widziałem dziewczyna bardzo pobladła.
  Zupełnie nie wiedziałem co robić. A jeśli on ją zabije?
  Nagle zobaczyłem, że Arlena coś kombinuje.
  Po chwili Henry wzniósł się w powietrze i nagle skamieniał. Szybko pobiegłem do Izabelli.
- Nic ci nie jest?
- Nic...
- Dlaczego się nie posłuchałaś?
- Bo chciałam ci pomóc i udowodnić, że jestem kimś ważnym.
- Naprawdę rozmawiałaś z Dalią?
- Tak, czułam się winna twojej śmierci. I w ogóle bardzo mi na tobie zależało.
  Nagle poczułem takie dziwne uczucie. Z całej siły zapragnąłem ją pocałować. I nie czekając aż ta chwila minie... Po prostu to zrobiłem.


####################################################################################

 Nie mogę wytrzymać z tym Bloggerem. Ja się chyba kiedyś zabiję. 
Znalazłam drobny błąd w notce, która jest już od kilku godzin udostępniona, a tu nagle BUUUM!
Nie była zaktualizowana i udostępniłam wersję pierwszą i czyli tą bez poprawek!
Niczym torpeda wskakuję na kompa i proszę całe poprawianie i wstawianie poprawek od nowa!

 A co do notki nareszcie jakaś dłuższa! I to jeszcze jak! Juhu! I nareszcie ten cały dowódca ją pocałował. Już myślałam, że nigdy tego nie zrobi. Ale, nie będę już przedłużać... I tak już przeszedłem wszystkie moje dotychczasowe normy XD

wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział dwudziesty szósty ,,Wyjście''

Rozdział ten dedykuję Black Rose, Wice Navarro i Arii Romanoff - to dzięki waszym komentarzom i blogom cała blogosfera staje się lepsza, a ja mam motywację i chęci do dalszego pisania ;)


Izabella

 Nadal nie mogłam wyjść z szoku. BESTIA I DOMINIKA TUTAJ?! Całe moje ciało krzyczało: Dlaczego? Za co? W jakim celu? Niestety nie znałam odpowiedzi.
  Sebastian i Robert już wydostali moich najlepszych przyjaciół z wody. Widziałam, że Dominika rozgląda się zszokowana dookoła. Natomiast to co zrobił Bestia przychodziło wszelkie pojęcie.
- Cześć! Gdzie jestem? Ooo ile nowych zapachów! Nienawidzę wody, chociaż pamiętam, że jak byłem szczenięciem to sam wszedłem do stawu przy twoim domu - tu Bestia zwrócił się do mnie. Nagle jednak jego uwagę przykuła Luna. - Ale z ciebie ślicznotka. Jeszcze nigdy nie widziałem cię w okolicy... Hmmm... Jesteś tu nowa?
- Eee... Bestia czyli ty też będziesz od teraz mówił?
- Hej... Piękna ona tak do mnie? - spytał mój pies, który najwyraźniej uznał za niemożliwe to, że ktokolwiek oprócz Luny go rozumie.
- Tak do ciebie baranie! A do kogo? Pasujecie do siebie jak nie wiem... - mruknęła już pod nosem, ale i tak każdy usłyszał.
- Pani? Do mnie? Ona mnie rozumie? Ooo tak! - zawył pies i na mnie skoczył. Pod jego ciężarem upadłam, a on wykorzystał okazję i wylizał całą moją twarz.
- Bestia przestań! - krzyknęłam.
- Ty mnie naprawdę rozumiesz? - spytał, kiedy wreszcie skończył.
- Tak, chociaż nadal w to nie wierzę.
- Jjjuhu! - zawołał pies i zaczął skakać po pokładzie.
- Gdzie ja jestem? I dlaczego ten pies gada? - spytała Dominika.
- Jesteś w Krainie Zapomnienia i jeżeli myślisz, że to sen to się grubo mylisz - powiedział Robert i się do niej uśmiechnął, a poczułam ukłucie zazdrości.  - A pies gada, bo u nas zwierzęta po prostu gadają.
- A czemu tu jestem?
- Tego nie wiemy... Chociaż sami też chętnie byśmy się tego dowiedzieli... - powiedział tak jakoś dziwnie Seba.
- O Izabella! - Dominika wstała i chwiejnym krokiem podeszła do mnie. Uśmiechając się uścisnęłam przyjaciółkę. Mimo wszystko jednak bardzo się bałam. Ze swoją śmiercią jeszcze mogłabym się pogodzić, ale z Dominiki albo Bestii byłoby o wiele ciężej.
  Po chwili wszyscy zaczęliśmy wyjaśniać wszystko mojej najlepszej przyjaciółce i psu.
 Widziałam, że dziewczyna nie wszystko rozumie, ale podczas naszej opowieści nie odezwała się ani słowem. Co do Bestii to natomiast przez cały czas patrzył on to na mnie to na Lunę. Zdecydowanie nic go to nie interesowało. Jak również zauważyłam suczka Roberta patrzyła na niego z odrazą.
- Czyli ty umiesz czarować, tak?
- No właśnie! Iz, proszę wydostań nas stąd.
'Powiedział do mnie Iz i jeszcze na dodatek poprosił, a nie rozkazał'- myślałam. No dobra, ale mam zadanie. Szybko wypowiedziałam słowa, które wcześniej podyktował mi Robert.
 W jednej chwili wszyscy świeciliśmy, a następnie znaleźliśmy się po za labiryntem.
 Nie wiem dlaczego, ale pojawiliśmy się właśnie na tej polanie, na której poznałam Roberta. Teraz natomiast mogłam się jej bliżej przyjrzeć. Las był świerkowy choć gdzie nie gdzie można było się dopatrzeć dębów i brzóz, a na łące, na której staliśmy były pospolite kwiaty łąkowe, takie jak stokrotki, maki, chabry i jaskry. W sumie nic się nie zmieniło oprócz tego, że nie było tu już trupów Purchawców. Było natomiast co innego. Tuż obok stały trzy krokodyle.
- Ojejku... Chyba muszę poćwiczyć tą moją moc... - powiedziałam przerażona.
- Same z tobą problemy. Ale trzeba przyznać silna to ty jesteś - powiedziała Luna.
- Ale jestem zmęczona... - szepnęłam. Dopiero teraz poczułam jak bardzo jestem zmęczona .
- Nie martw się, to normalne, każdy czarodziej tak ma jak używa Mocy Wyobraźni - poinformował mnie Seba.
- Aha,  później mi opowiesz. Teraz to my mamy na karku zgraję krokodyli.
- Sam z Sebą i  Luną ich nie pokonam... Będziecie musiały nam pomóc - powiedział Robert, który był już przygotowany do walki.
- Aha, no dobra... A nie uważasz, że to trochę niebezpieczne? Ale no dobra - w sumie to zgodziłam się tylko po to by Luna się ze mnie nie wyśmiewała. Potem miałaby kolejny pretekst, by po mnie jechać i wyzywać.
- A ja? - spytała Dominika.
- Wolałabym żeby nic ci się nie stało, więc lepiej trzymaj się z boku - powiedziałam, a w tej samej chwili Robert krzyknął:
- Uwaga! Atakują!
 Zaczęło się istne piekło. Krokodyle mimo iż były duże i ciężkie, wcale się tak nie zachowywały. Były szybkie i sprytne.
 Ja i Sebastian zasłanialiśmy Dominikę i Bestię własnymi ciałami.
 Na początku szło nam nieźle. Broniliśmy się i zadawaliśmy celne ciosy. Jednak krokodyl musiał już poznać nasz styl walki i wykorzystał go przeciwko nam. 
  Ja sama próbowałam wbić z całej siły miecz w jego ciało. Stwór natomiast to wykorzystał i w chwili gdy miałam kolejny raz uderzyć go w to samo miejsce, po prostu się odsunął. Z całej siły padłam do przodu i wpiłam miecz w ziemię. Niestety nie było czasu go wyciągnąć, więc zostałam tak jakby bez broni. 
 Nie miałam pojęcia co robić. Mogłam się tylko odsunąć na czworakach i ukryć, a Seba w tym czasie strzelał do krokodyla z łuku. Strzały jednak nie czyniły mu żadnej szkody. 
 Po chwili jednak wpadłam na pomysł. Bardzo ryzykowny i niebezpieczny, ale i tak nie mieliśmy nic do stracenia. Pokazałam dłonią Sebastianowi, by przestał strzelać. Widziałam, że się o mnie boi, ale posłuchał. Teraz musiałam tylko poczekać na dobry moment. Krokodyl coraz bardziej się zbliżał. Był coraz bliżej i nagle się odezwał.
- Widzę, że wielka Śpiąca Czarodziejka, o której tyle się słyszy pogodziła się już z myślą o śmierci. I słusznie, bo istoty z mojego rodu bardzo trudno pokonać... - mówiąc to krokodyl co raz bardziej się do mnie zbliżał. Widziałam, że Sebastian już nie może się powstrzymać od strzału, ale ja musiałam czekać na odpowiedni moment. I po chwili wreszcie się go doczekałam. Stwór otworzył paszczę i właśnie miał na mnie skoczyć...
- Teraz! - krzyknęłam i odchyliłam się do tyłu, by osłonić się, gdyby chłopak nie wycelował w paszczę krokodyla, a ten nadal pragnął mej śmierci. Sebastian jednak trafił perfekcyjnie i po paru sekundach bestia zdechła. Oboje szybko pobiegliśmy do Roberta i Luny. Kątem oka uchwyciłam jeszcze, że Dominika i Bestia ukryli się w lesie. To dobrze, bo raczej nic im tam nie zagrażało.
 Po chwili okazało się, że kolejny krokodyl też nie żyje, a wiec został tylko jeden.
 Luna i Robert ledwo sobie z nim radzili. Pewnie gdyby nie my już by nie żyli.  
 Pomyślałam sobie, że przecież mogłabym użyć Mocy Wyobraźni, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu, bo przecież to przeze mnie te krokodyle się tu znalazły. Sebastian jednak szybko załatwił sprawę i tak jak ostatnio strzelił bestii w otwarty pysk.
 Dopiero teraz kiedy nic już nam nie zagrażało, dotarło do mnie, że jesteśmy wolni. Ale chyba nie powinnam się z tego powodu cieszyć, bo czekało na mnie starcie z Henrym, armią Purchawców i pewnie innymi jeszcze gorszymi istotami.


                                                                             
##################################################################################

Kiedy pisałam tę notkę stała się rzecz straszna. Niechcący wyłączyłam sobie zasilanie i wszystko szlag trafił. Nawet nie wiecie co przechodziłam. Nie dość, że ukazałaby się o wiele szybciej to jeszcze była o niebo lepsza, ciekawsza i śmieszniejsza. Ale no cóż tak to już jest jak się pisze z głowy. Uszanujcie, więc to, że notka ta nie będzie za specjalna.



piątek, 10 lipca 2015

Rozdział dwudziesty piąty ,, Zagadki''

Rozdział ten dedykuję wszystkim fanom Marvela  ( bardzo lubię filmy o super bohaterach i coś mnie tak dzisiaj natchnęło, żeby wspomnieć o innych, którzy tak jak i ja je ubóstwiają)

Julia

Zdecydowanie jestem zbyt ryzykowna. Zdążyłam tylko usłyszeć zduszony krzyk Agaty i ogarnęła mnie ciemność. Mój lot raczej nie trwał długo, ale dla mnie to i tak była wieczność. Już myślałam, że nie doskoczyłam, ale po chwili moje nogi poczuły tak upragniony grunt. Z całym impetem padłam na stare, drewniane belki, które tworzyły most.
- Żyjesz tam jeszcze czy mam zacząć cię opłakiwać? - spytała Agata, która pewnie słyszała mój dość głośny upadek i już zaczęła żartować.
- Żyję... - powiedziałam i zdobyłam się na wstanie z ziemi. Ała...
- To super... TYLE, ŻE TE KILKA SEKUND UCZYNIŁAŚ NAJSTRASZNIEJSZYMI W MOIM ŻYCIU!!! - krzyknęła mi do ucha Agata, która już przeskoczyła na drugą stronę i oczywiście się przy tym nie wywaliła.
- Wybacz...
- Wybacz?! I tylko to masz mi do powiedzenia - Agata wzięła mnie za za ręce i już spokojniejszym tonem powiedziała - Julia nie rób tego więcej... Jesteś moją najlepszą przyjaciółką... Obiecywałyśmy sobie przecież, że nasza przyjaźń będzie wieczna... - dziewczyna nie wytrzymała po jej twarzy popłynęły pierwsze łzy. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby Agata Fiń płakała.
  Chwila słabości jednak szybko minęła i przede mną znów stała twarda i pewna siebie dziewczyna, która i tak była najlepszą przyjaciółką jaką w życiu miałam.
  Kiedy już obie doszłyśmy do siebie zaczęłam szukać mojego kastetu, a Agata rozglądać się za wyjściem.
Moją ulubioną broń znalazłam bardzo szybko, ale za to gorzej było ze znalezieniem dalszej drogi. Długo się namęczyłyśmy zanim znalazłyśmy wąski i klaustrofobiczny tunel.
  Tym razem to Agata jako pierwsza zagłębiła się w ciemność. Po paru minutach mozolnej wędrówki ujrzałyśmy światło. Moja przyjaciółka szybko wydostała się z tunelu, a ja kiedy wreszcie wyszłam aż chciałam krzyczeć z radości. Nareszcie więcej tlenu! Nie było mi jednak dane cieszyć się z wyjścia z tego okropnego korytarzu. Bowiem na przeciwko nas ktoś stał.
- Witajcie! Jestem Raiser* - przedstawiła się postać. Był to mężczyzna o długich czarnych włosach i bliźnie na czole. Ubrany w zbroję i długi niebieski płaszcz tworzył wrażenie kogoś kogo lepiej nie spotkać na swej drodze. Niestety pech chciał, że my spotykałyśmy.
- Mam dla was propozycję jeżeli dobrze odpowiecie na trzy zagadki, które wam zadam puszczę was wolno, a na końcu korytarza znajdziecie wyjście. Jeżeli natomiast polegniecie zabiję was bez mrugnięcia okiem.
- A brałeś pod uwagę, że to my możemy poko...
- Agata przestań... Sądzę, że to nasze jedyne wyjście. Po wyglądzie raczę wątpić w to, że z nim wygramy...
- I masz całkowitą słuszność Julio - powiedział Raiser, a na jego twarzy dostrzegłam cień uśmiechu.
- Skąd znasz moje imię? - spytałam.
- Dla mnie nie ma żadnej zagadki ani tajemnicy, na którą bym nie znał odpowiedzi.
- Możemy już zacząć? - spytała Agata, która powoli zaczynała już tracić cierpliwość.
- Jeżeli spieszno ci do śmierci...
- Raczej nie, ale i tak mam dosyć tego twojego ględzenia, więc przestań nawijać.
- Sądzę, że lepiej go nie denerwować... - szepnęłam najciszej jak umiałam, ale facet i tak usłyszał.
- Agato Fiń radzę posłuchać mądrej koleżanki.
  Na szczęście moja przyjaciółka nie odezwała się już więcej. Miała taką swoją specyficzną cechę, że jak jej się ktoś nie spodobał to odnosiła się do niego z pogardą i nie dawała się przez niego ośmieszyć.
- A zatem pierwsza zagadka:
   
Ta rzecz głębokie korzenie miewa,
wyższa jest niźli drzewa
ku niebu sięga wyniośle,
chociaż ni piędzi nie rośnie
*
 - A zatem co to?
- Daj nam chwilę do namysłu... - powiedziałam.
- Może dom z piwnicą? - spytała Agata, którą zawsze bawiły takie zagadki.
- A czy dom jest 'wyższy od drzewa' albo czy 'sięga wyniośle'?
- Jeżeli liczyć z piwnicą to tak - powiedziała moja najlepsza przyjaciółka i wybuchnęła śmiechem. Po chwili, kiedy wreszcie jej przeszło, odwróciła się do Raisera i powiedziała:
- Góra.
- Zgadza się, a więc następna:


Choć bez skrzydeł - pląsa,
choć bez głosu - wyje
choć bez zębów - kąsa,
zamrze, choć nie żyje
*

- Nie żyje? Co może umrzeć, a nigdy nie żyło?
- Rozpędzony powóz, który zjeżdża z górki bez koni?
- Przestań to nie jest śmieszne... Co powiesz na wiatr?
- Ok - odpowiedziała Agata i odwróciła się do mężczyzny. - Wiatr?
Dobrze... A zatem ostatnia:


Noc jej nie czuje i nie widzą oczy
ucho nie słyszy, gdy bez ciała kroczy,
w dziurach zalega i ponad gwiazdami,
w wodnych głębinach i hen pod wzgórzami
pierwsza przychodzi i ostatnia mija,
kres niesie życiu i radość zabija
*

- Orzesz w mordkę jeża... To już jest trudne - powiedziała Agata.
- Co to może być? Nigdy nie lubiłam zagadek...
Po kilku minutach Raiser się uśmiechnął.
- Widzę, że nie znacie odpowiedzi...
- Nie, nie... - powiedziałam - Może to powietrze? Światło? Dzień? Wolna przestrzeń?
- Nie - spokojnie powiedział mężczyzna i zaczął się do nas zbliżać. 
 Kątem oka zobaczyłam, że Agata wyjęła miecz. Nagle mnie oświeciło...
- Ciemność! - krzyknęłam, właśnie w chwili gdy Raiser  wziął zamach.
- Dobrze, a zatem możecie iść dalej... - powiedział i zniknął.
- Nareszcie sobie poszedł. Strasznie mnie wkurzał ten gość - powiedziała Agata i schowala miecz do pochwy.
- Czy on czasem nie wspomniał, że na końcu tego korytarza jest wyjście? - spytałam.
- Chyba wspomniał... - odpowiedziała moja najlepsza przyjaciółka i jak zahipnotyzowana ruszyła przed siebie.
- Szczerze wątpię w prawdziwość jego słów, więc... - szłyśmy już tak dobre parę minut, kiedy nagle zobaczyłyśmy wyjście. Szybko pobiegłyśmy w tamtą stronę i po chwili byłyśmy już wolne. Nareszcie wyszłyśmy z labiryntu!



                                                                          Raiser

Raiser*- po afrykańsku 'raaisel' to zagadka
Zagadki Raisera* - bardzo was przepraszam, ale znów musiałam się posłużyć Hobbitem. Jednak zagadki z tej książki są najlepsze ;)

sobota, 4 lipca 2015

Rozdział dwudziesty czwarty ,, Złe wieści''

Henry

 Te dwie żmije posunęły się już za daleko. Jednak na ich szczęście muszę się teraz spotkać z moim pracodawcą.
  Narada wojenna skończyła się już dobre kilka minut temu. Chciałem ją jak najszybciej skończyć, bo nie dość, że bardzo nie lubię tych spotkań to jeszcze mi się spieszyło. Uwierzcie mi nie chcielibyście się spóźnić na spotkanie z nim. Czym prędzej zatem wybiegłem z domu. Przedtem jednak sprawiłem, że mieszkańcy wioski mnie nie zobaczą.
  Już miałem ruszyć kiedy uświadomiłem sobie, że przecież na piechotę dotrę tam za późno.
"Teraz to już na pewno się spóźnię" - myślałem kulbacząc konia. Po chwili już siedziałem na moim durnym białym ogierze.
Mieszkańcy tej zapadłej dziury twierdzili bowiem, że przywódca powinien mieć białego wierzchowca. Co za durnie! Mi Henr'emu dawać takiego beznadziejnego konia! Ogier którego mi dano nazywał się Arczi. Był on tak oddany i poczciwy,że aż chciało mi się płakać.
- Dokąd jedziemy...? - spytał niepewnie koń.
- Nie twoja sprawa... - odpowiedziałem i sprawiłem, że nie będzie nic pamiętał z tej wycieczki.
Oczy konia zaszły mgłą, a on stał się ospały i apatyczny.
- Ruszaj! - krzyknąłem. Wcześniejsze objawy już zniknęły więc teraz koń ruszył pełnym pędem. Tego niestety nie dało się ukryć, dlatego też pojechałem najmniej uczęszczanymi drogami. 
 Pęd jazdy o mały włos nie zrzucił mi z głowy kaptura, który skrywał twarz. Szczerze powiedziawszy nigdy nie lubiłem jeździć konno. O wiele bardziej wolałem latać. Jednak dzisiaj musiałem wybrać ziemię, ponieważ miejsce naszego spotkania było dobrze ukryte i na pewno lecąc bym go nie dostrzegł.
 Po kilku minutach jazdy dotarłem do Zakazanych Wodospadów. Miejsce to charakteryzowało się skałami i zatrutą wodą. Nic specjalnego, najzwyklejsze w świecie pustkowie. Jednak to zwykłe i niczym nie wyróżniające się pustkowie było miejscem naszego spotkania. Spotkania, które mogło mieć korzystny lub niekorzystny przebieg dla Krainy Zapomnienia.
- Ssspoźniłeś się - powiedział mój pracodawca. Wyszedł nagle zza jednej ze skał. Ledwo zdążyłem zahamować konia. Mimo iż przed chwilą o mało nie zginął, purchawiec nadal stał prosto i patrzył na mnie z wyższością.
 Och... wybaczcie mi tą pomyłkę. Tak naprawdę to wcale nie był taki zwykły stwór jak wszystkie inne. Istota, która przede mną stała była bowiem władcą wszystkich wrogich i złych istot w tym świecie. Mimo iż teraz Balrog* był purchawcem to mógł przybierać też wygląd innych postaci. Ale nie myślcie, że nie miał swojej własnej. Kiedy już zmieniał się w samego siebie wyglądał jak wąż. Był cały czarny, a od pasa w dół miał ogon. Ciało było pokryte łuskami jednak nie jego wygląd był w tym wszystkim najgorszy, ale umiejętności. Balrog był wręcz nie do pokonania. Mimo iż wyglądał na słabego potwora umiał zniszczyć w pojedynkę całą naszą planetę. Był jednak na tyle inteligentny, że wolał nie pracować sam, dlatego też do pomocy miał mnie. Jak też pewnie zauważyliście miał specyficzny sposób wysławiania się.
- Wybacz panie... Narada wojenna...
- Pssst... Też mi coś. Myślą, że jakimiś głupimi spotkaniami pokonają mnie? Władcę ciemności, wodza potworów, króla wszystkiego co złe?
- Pewnie tak panie, ale nie znają jeszcze twojej potęgi, więc...
- Więc czas im ją pokazać! Moje wojska już szykują się do ataku...
- Ale panie...! W wiosce pojawiła się ta jędza z legend.
- To czemu jej nie wyeliminowałeś?
- Chciałem się zabawić. Rozumiesz mnie mistrzu, prawda? Chciałem sprawić jej ból fizyczny i psychiczny...
- Ale teraz masz ją zabić! Zaraz po powrocie bierzesz nóż czy inną broń i wbijasz ją jej prosto w serce. Zrozumiano?
- Tak panie, oczywiście panie - powiedziałem i spuściłem wzrok. Czemu nigdy nie pozwalał mi się zabawić?
- No dobrze moje armie są już prawie gotowe. A co z tymi w tej twojej wioseczce?
- Na razie dużo mówią, a mało robią...
- A dokładniej?
- Zostały poczynione przygotowania, ale nic poza tym.
- To dobrze zaatakujemy pojutrze o świcie. Możesz już iść nie będziesz mi już więcej potrzebny.

Balrog*- wybaczcie, że zerżnęłam to imię z Hobbita, ale nie miałam lepszych pomysłów. No może oprócz zła po filipińsku ( i tak już zapomniałam jak to szło) XD


                                                                            Balrog




                                                                               Arczi

###################################################################################

Informuję, że dodałam zakładkę Zapytaj Bohatera :)

niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział dwudziesty trzeci ,, Kłótnia''

Robert

 Naprawdę bardzo się ucieszyłem, gdy Izabella wreszcie doszła do siebie. Oczywiście nie udałoby się to gdyby nie Sebastian.
  Co do przytulenia, to była spontaniczna decyzja. Tak bardzo się o nią martwiłem, więc kiedy zaczęła do mnie mówić dałem upust emocją.

Izabella

 Czyżby to się działo naprawdę? Może umarłam? Jednak taka możliwość nie wchodzi w grę. Robert naprawdę mnie PRZYTULIŁ, a nawet robił to nadal! Po chwili jednak chłopak się ode mnie odsunął, a na jego twarzy widać było zawstydzenie.

Robert

- Przedstawisz nas czy sami mamy to zrobić? - spytała Luna.
- Już to ro... - nie dokończyłem, bowiem zobaczyłem, że Izabella znów pobladła. - Wszystko dobrze? - spytałem.
- Czy ten... pies mó...mó...wi? - dopytywała się przerażona.
- Wypraszam sobie. Czemu miałabym nie mówić? A co to ja kundel jestem? I to ma być ta cała Śpiąca Czarodziejka? Jak tak to cienko z nami. Już nie żyjemy... - Luna pewnie dalej ciągnęłaby swoją tyradę, gdybym jej nie przerwał.
- Luna przymknij się... - wycedziłem przez zęby.
  Izabella ciągle wpatrywała się z szeroko otwartymi oczami w moją psią przyjaciółkę. Jednak po chwili chyba doszedł do niej sens słów Luny...

Izabella

- Myślisz, że chciałam zostać Śpiącą Czarodziejką? Pierwszy raz w życiu w tak krótkim czasie groziło mi tyle niebezpieczeństw. Straciłam swoje stare życie i wszystko zaczęło się komplikować - tutaj urwałam, bo Luna obnażyła kły.
- Pochodzisz z okropnego świata skoro nie ma tam niebezpieczeństw. Po co nam taka ,, paniusia", która potrafi tylko gadać i robić słodkie oczka. Tutaj przydają się wojownicy i czarodzieje, a nie nic nie...

Robert

- LUNA!!! Przymknij się! - krzyknąłem, bo nie mogłem wytrzymać jak wyzywała na Izabellę i jej świat.
- Nie ona ma rację nie powinno mnie tu w ogóle być - powiedziała Śpiąca Czarodziejka.
- Mogę cię o coś prosić? - spytałem.
- Jeżeli musisz... - odpowiedziała Izabella z obojętną miną.
- Powiedz: Pragnę, żeby wszyscy, którzy płyną na tych kładkach zostali uwolnieni z labiryntu...
W tej chwili błysnęło bardzo jasne światło.

Izabella

 Światło rozbłysło tak nagle i było tak jasne, że myślałam, że oślepnę. Po chwili jednak znikło, równie szybko jak się pojawiło. Usłyszałam plusk wody i głosy.
- Izabella, oświetl to miejsce! Tylko szybko! - nagle rozkazał mi Robert.
- Chcę światła! - krzyknęłam. Byłam jednak bardzo wkurzona na chłopaka, bowiem nienawidziłam jak ktoś mi rozkazywał.

Robert

 Ach... Te moje głupie przyzwyczajenia, nie powinienem rozkazywać Izabelli.
Po chwili cała jaskinia została oświetlona. Widziałem, że Sebastianowi i Lunie opada szczęka. Raczej nieliczni czarodzieje potrafili coś takiego zrobić.

Izabella

 Mina Luny - bezcenna. 
 Musiała być nieźle zaskoczona moją mocą. Dobrze jej tak mogła na mnie nie wyzywać skoro nie wiedziała co potrafię.
  Przez chwilę poczułam ogromne zmęczenie, ale ono zaraz ustąpiło ciekawości, kto lub co wpadło do wody.  
 Reszta już szykowała się do misji ratunkowej. Nagle z wody wynurzyły się dwie postacie. Wpatrywałam się w nie coraz dłużej i dłużej aż w końcu dotarło do mnie, że ja je przecież znam.
  Wiadomość ta jednak wcale mnie nie ucieszyła. Prawdę powiedziawszy raczej przeraziła. W wodzie bowiem był mój pies Bestia i Dominika, jedna z najlepszych przyjaciółek ze szkoły. 

###############################################################################

 Wybaczcie, że piszę dopiero teraz. Mimo iż wakacje zaczęły się już w piątek, miałam takiego lenia i brak chęci do wszystkiego, że nie byłam w stanie nic wystukać na tej durnej klawiaturze. Dzisiaj jednak się zmotywowałam i coś udało mi się sklecić.Proszę jednak o odrobinę wyrozumienia dla tej notki. Pisałam ją na szybko i jestem pewna, że jest w niej tona błędów.
 Ale co ja wam będę ględzić o mnie. Teraz czas na życzenia dla was. 
 Życzę wam więc najwspanialszych wakacji w życiu, udanego wypoczynku i załatwienia wszystkich spraw przewidzianych na te dwa miesiące. 
 Wiem życzenia są już trochę spóźnione, ale cóż przynajmniej są.

wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział dwudziesty drugi ,, I znowu umieram''

Izabella

- Kochanie?!
  Otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą twarz mamy.
- Długo spałam? - spytałam.
- Około godzinki. Lepiej się czujesz?
- O wiele... - odpowiedziałam. Jednak rzeczywistość była całkowicie inna. Tak naprawdę już za chwilę miałam walnąć z całej siły w podłogę.
- Jesteś głodna? - spytała niczego nie świadoma mama.
- Nie za bardzo, może potem - powiedziałam i poszłam do łazienki.
- Dobrze, zrobię tosty dla Olafa i przy okazji dla ciebie.
- Okey...
  Weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Stałam na przeciwko zwykłej blondynki o oczach czerwonych oczach. Moje oczy były w sumie najbardziej we mnie niezwykłe. Zazwyczaj niebieskie, czasami natomiast czerwone. Lekarze nie za bardzo potrafili to wytłumaczyć, ale ponieważ nie zagrażało to mojemu zdrowiu po pewnym czasie wszystko ucichło. Moje tęczówki coraz rzadziej zmieniały kolor, a ja sama zaczynałam coraz bardziej dojrzewać, więc stwierdzono, że już niedługo całkiem mi to zniknie.
  Dzisiaj jednak oczy znów nabrały odcieniu czerwieni, nawet jeszcze mocniejszego niż zwykle. Chwilę po tym jak to zauważyłam, coś zaczęło się dziać. Zabrakło mi powietrza i poczułam, że się topię.
" Uch... A więc przynajmniej nie rozpłaszczę się na kwaśne jabłko. Za to się utopię! Co tu robić? Myśl...my..."
  Spróbowałam nabrać powietrze, ale zamiast do niego w moje płuca zaczęła się wdzierać woda. Zaczęłam się krztusić. Całe to niewidzialne przedstawienie trwało może z kilka minut. W końcu poczułam, że umieram.  Leżałam tak na podłodze łazienki i  czekałam aż to wszystko się skończy.
- Żegnaj świecie... - szepnęłam ostatkiem sił. Po raz ostatni zamknęłam oczy i... I nic się nie stało. Nagle siły mi wróciły jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.
- Iz, wszystko dobrze? - z kuchni dobiegał głos mamy.
- Tak mamo, już wychodzę - krzyknęłam i szybko załatwiłam wszystko co miałam załatwić w łazience.
- Z ketchupem czy sosem czosnkowym? - spytała moja rodzicielka, gdy tylko usiadłam przy stole.
- Zdecydowanie z czosnkowym - odpowiedziałam i wgryzłam się w tosta. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak dawno nie jadłam.
- Widzę, że czujesz się już lepiej. Kochanie gdzie moja kawa? - spytał mój tata, który właśnie wszedł do kuchni razem z Olafem.
- Stoi na blacie... - odpowiedziała mama, zajęta dogodzeniem mojemu bratu. Trzeba przyznać, że straszny z niego niejadek.
- A gdzie gazeta? - spytał tata, który zdążył już wysypać połowę cukierniczki na podłogę i przy okazji wlać trochę kawy do zlewu.
- Tato!!! - krzyknęłyśmy obie z mamą.
- No co?! - spytał jak zawsze z miną niewiniątka nasz pan architekt.
- Chyba nie będziesz czytał przy obiedzie? - spytała mama.
- No... nie.... - powiedział niepewnie tata.
- I bardzo dobrze, bo już się bałam.
  Po chwili wszyscy zaczęli się śmiać, bo tata wylał sobie na koszulę ketchup.
  Obiad minął nam w miłej i pogodnej atmosferze. W sumie to nie nazwałbym tostów obiadem, ale zaraz po nich mama podała nam zupę warzywną.
  Dzień minął bardzo szybko i nim się spostrzegłam dobiegł końca. Dopiero teraz dotarło do mnie, że przecież ja umierałam. W sumie nie było to nic nadzwyczajnego, bo przecież wiedziałam, że spadam z dość wysoka. Jednak o wiele dziwniejsze było to, że przeżyłam. Kto mnie uratował?
  Znałam tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać. Wyruszyłam do Krainy Zapomnienia.
Kiedy zasnęłam poczułam, że teraz chyba nie umiałabym żyć bez tego drugiego świata. Stał się częścią mnie, a ja jego częścią. To dziwne, kiedyś go nienawidziłam i może dalej nienawidzę, ale stał się nie odłączna częścią mojego życia. Czymś na wzór jakiegoś ważnego organu ludzkiego , którego się  jednocześnie brzydzisz, ale i nie umiesz bez niego żyć.
  Pojawiwszy się w Krainie Zapomnienia z początku nie widziałam gdzie się znajduję. Wszystko przed moimi oczami wirowało. Natomiast moje objawy powróciły. Poczułam, że mi słabo, zaczęło mi także brakować tchu.
- Robert ona się.... - usłyszałam czyiś głos. Reszty niestety nie udało mi się zrozumieć, bo zatkały mi się uszy. Objawy, które teraz miałam wcale nie były mi obce. Zawsze po pobraniach krwi, szczepionkach czy innych spotkaniach z igłą tak właśnie się czułam. Ale teraz chyba raczej nikt mnie nie dźgał, to było coś innego.
- Izabella sly... - usłyszałam czyiś głos. Jednak nie byłam nawet w stanie odpowiedzieć. Próbowałam coś zobaczyć, ale nadal widziałam tylko rozmazane kształty.W końcu opóściłam powieki, bo bardzo mi ciążyły.
- Ha... - ciągle ktoś coś do mnie mówił. Po chwili poczułam coś mokrego na twarzy, co delikatnie ją przetarło.
 Znowu jakieś głosy. Teraz jednak już w ogóle nie mogłam ich rozróżnić, ani wychwycić żadnych słów. Leżałam tak dłuższą chwilę, kiedy nagle znów zaczęłam nabierać sił. Odrobina jakiejś leczniczej energii wystarczyła, bym mogła otworzyć oczy. Rozejrzałam się po najbliższym otoczeniu. W koło była woda i ciemność. Tylko jeden maleńki promyczek, oświetlał kładkę, na której płynęłam. Ktoś szczelnie przykrył mnie dwoma kocami, a pod głowę włożył poduszkę.Rozejrzałam się w poszukiwaniu moich wybawicieli i już po chwili ich ujrzałam. Na drugiej takiej samej kładce siedział pies z jakimś chłopakiem.
- Izabella, wszystko dobrze? Jak się czujesz? - szybko się odwróciłam w przeciwnym kierunku. I nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Tuż obok mnie siedział Robert! Patrzył na mnie tymi swoimi wspaniałymi oczami i lekko się uśmiechał. Tak samo jak w dniu naszego pierwszego spotkania.
- Wygląda na to, że jesteśmy kwita... - szepnęłam do nie niego, a on jeszcze bardziej się uśmiechnął.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że żyjesz - powiedział i mnie przytulił. A ja poczułam się najbezpieczniejszą i najszczęśliwszą osobą na świecie.

piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział dwudziesty pierwszy ,, Zerwany most''

Julia
 Może i wskoczyłam do tunelu zbyt pochopnie, ale przecież innej drogi nie było. Chyba.
  Od kiedy znalazłam się w środku, zjeżdżałam. Tak dosłownie zjeżdżałam. W środku była bowiem stara rdzewiejąca zjeżdżalnia. Jednak mimo iż zjeżdżalnia była cała w czerwonawo-brązowawym nalocie jechałam z bardzo dużą prędkością.
- Agata? - spytałam, bo uświadomiłam sobie, że dawno jej nie słyszałam.
- Tak? - usłyszałam głos tuż za sobą.
- Spodziewałabyś się czegoś takiego?
- A w życiu, dziewczyno. Wątpię żeby ktokolwiek coś takiego przewidział.
  Zmilkłyśmy na chwilę. Po kilku minutach zjeżdżalnia się skończyła, a my z całą siłą rozpędu padłyśmy na podłogę.
- Ciekawe gdzie jesteśmy - spytałam, ale zaraz tego pożałowałam. Po kilku sekundach coś zaczęło przelatywać na nad głowami.
- Nietoperze!!! - krzyknęła Agata, która mimo iż bała się tylko starości i choroby trochę się zlękła. Ja natomiast byłam PRZERAŻONA! Nienawidziłam wszelkiego rodzaju robali, ale najbardziej jednak bałam się latających ssaków. 
 Szybko wyjęłam z pochwy sztylet i spróbowałam zabić nietoperze. Wcześniej liczyłam na to, że niedługo ich zastępy przelecą nad nami, a my będziemy miały spokój. Jednak stwory nadal ocierały się o nas aż w końcu mi skończyła się cierpliwość.
  Zaczęłam wyganiać nietoperze z pomieszczenia, a Agata po chwili również się do mnie przyłączyła.
- Nareszcie - powiedziałam po długo trwałych walkach.
- Chodźmy dalej. Strasznie chce mi się pić i jeść.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że cały dzień nic nie jadłam i nie piłam.
- Wątpię, że coś tu znajdziemy. Chyba dopiero jak stąd wyjdziemy to coś znajdziemy. Ruszyłyśmy zatem do wylotu pomieszczenia skąd wyleciały nietoperze. I oczywiście tam również musiała być jakaś przeszkoda. Tym razem był to most tyle tylko, że przerwany.
- Co robimy? - spytała Agata, ale czułam, że dziewczyna już tworzy w głowie plan.
- Może na początek... - powiedziałyśmy w tym samym momencie i od razu wybuchłyśmy śmiechem. Jak dobrze jest mieć przyjaciela w trudnej sytuacji.
- Mów pierwsza - powiedziała Agata, gdy tylko przestałyśmy się chichrać jak głupie.
- No więc... Może najpierw obejrzymy dziurę? - spytałam.
  Weszłyśmy zatem na most i przyjrzeliśmy się zarwaniu.
- Aleee... Ta dziura wygląda jakby była zrobiona specjalnie.... - powiedziałam bardzo tym wszystkim zaskoczona.
- No właśnie, pewnie Henry zrobił ją specjalnie - stwierdziła Agata.
- Rzućmy kamieniem ....
- Ale po co? - spytała moja przyjaciółka totalnie skołowana.
- Żeby zobaczyć jak daleko jest dalsza część mostu - wytłumaczalnym szybko.
- A widzisz tu jakiś kamień?
- No w sumie nie... Ale zawsze możemy rzucić mój kastet...
- Naprawdę? Jesteś w stanie go poświęcić? - spytała Agata, która bardzo dobrze mnie znała i wiedziała jak bardzo kocham tą broń.
- Tak... - powiedziałam i żeby już dłużej się nie męczyć, rzuciłam kastet na średnią odległość. Po chwili, która dla mnie była wiecznością usłyszałam stukot.
- Doskoczymy, no nie? - spytałam.
- Raczej tak... - odpowiedziała, ale bez przekonania.
- Przekonajmy się zatem! - krzyknęłam i skończyłam w ciemność. Chyba jestem jednak zbyt ryzykowna...

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rozdział dwudziesty ,, Ratunek''

Robert

- Wypocząłeś? - spytałem.
- No trochę... Już robię drugą kładkę dla Luny - odpowiedział mi Sebastian.
Płynęliśmy już chyba dłuższy okres czasu. Luna niestety nie mieściła się na naszej 'mini łódce', więc była zmuszona płynąć obok. Tuż po wygranej walce z krokodylem Sebastian zrobił nam dwa wiosła. Teraz znów mój najlepszy kumpel stał z bardzo skupioną i poważną miną, a już po kilku sekundach Luna stała na kładce.
- Nareszcie. Wyobraźcie sobie, że ta woda wcale nie jest taka ciepła. Już myślałam, że się przeziębię. Może chociaż mi podziękujecie za poświęcenie moje i mojej wspaniałej długiej sierści? - gderała Luna, otrząsając się z wody.
- Dziękujemy o pani. Dzięki tobie nie musieliśmy marznąć, a przy okazji odpoczęliśmy i nabraliśmy sił  - powiedziałem za nas obu i się uśmiechnąłem. Po chwili nachyliłem się w stronę ucha Sebastiana i szepnąłem:
- Powiedziałem to tylko po to by w końcu przestała narze...
- Ja to wszystko słyszę!!! - krzyknęła, a my wybuchliśmy śmiechem. Po chwili Luna też się do nas dołączyła.
Płynęliśmy i płynęliśmy. Sebastian spał wykończony wysiłkiem, jaki musiał włożyć w zrobienie poleconych przeze mnie zadań. Natomiast ja i Luna rozmawialiśmy, i wiosłowaliśmy. Nie wiedzieliśmy, w którą stronę płynąć, bo światło, które stworzył Seba oświetlało tylko najbliższe cztery metry. Wybraliśmy więc losowy kierunek i staraliśmy się go trzymać. Już wcześniej opowiedziałem Lunie całą historię o mojej śmierci kończąc na tym jak się tu dostałem. Biedną suczkę bardzo przejął fakt, że Henry mnie zabił, a jej nie udało się mnie przed tym ustrzec. Kiedy w końcu skończyłem, zapadła cisza. Po mordce Luny wywnioskowałem, że przyswaja ona wiadomości, które zbyt szybko napłynęły w jej stronę. Nagle coś usłyszałem. Spojrzałem w górę, bo to stamtąd dobiegł dźwięk. Luna również musiała coś usłyszeć, bo się wyprostowała i zastrzygła uszami.
Na początku nic nie mogłem dostrzec w tej zupełnej ciemności. Jednak po kilku sekundach ujrzałem mały punkcik. Musiał się znajdować naprawdę wysoko, bo widać było tylko migotliwe światełko.
- Seba! Wstawaj! - krzyknąłem, bo potrzebna mi była jego pomoc.
 Na początku chłopak był jeszcze nieco zaspany, ale już po chwili wziął się w garść.
 - Co jest? - spytał sennym głosem.
- Wiem, że naprawdę się już dzisiaj narobiłeś, ale musisz coś dla mnie zrobić. Stwórz proszę światło, które oświetliłoby miejsce, gdzie jest ten mały punkcik - powiedziałem wskazując ręką miejsce, w którym je dostrzegłem. Jednak oczywiście w chwili, gdy to robiłem światło zniknęło.
- By to szlag trafił! 
 Takie zniknięcie wcale nie wróżyło niczego dobrego. Sebastian jednak chyba zdążył zobaczyć miejsce, które wcześniej wskazałem i posłać tam światełko. Po chwili promyczek doleciał na miejsce i mogliśmy zobaczyć jakieś drzwi. Jednak to nie wszystko. Przed chwilą coś musiało z tych drzwi wypaść, bo przez parę sekund widziałem kawałek czarnego materiału. 
- Zobacz co to! - krzyknąłem do Seby, bo bałem się, że to może Drakony- strażnicy więzień Purchawców, w których przetrzymywali więźniów i zakładników. Ojjj... na pewno wolelibyście ich nie spotkać na swej drodze.
  Światełko mojego najlepszego przyjaciela szybko pomknęło za przedmiotem, ale się spóźniło. To 'coś' wpadło do wody.
 Szybko zacząłem wiosłować, o mało nie zrzucając Sebastiana z kładki. Kiedy dopłynąłem na miejsce rzecz była już w połowie pod wodą. Jednak to chyba nie było coś tylko ktoś. Szybko więc wskoczyłem do wody i zanurkowałem po tego 'ktosia'. 
 Uderzyło we mnie paraliżujące zimno. Szybko jednak objąłem osobę w pasie i zacząłem wypływać. Jednak woda nagle tak jakby ożyła i nie chciała pozwolić mi się wydostać. Sam może i dałbym radę, ale nie chciałem zostawiać tutaj tej osoby. Coś czułem, że potem mógłbym żałować tej decyzji. Musiałem szybko działać. Podrzuciłem dziewczynę do góry (chłopcy raczej nie nosili sukni) tak, że Sebastian ją złapał.
 Ja sam natomiast zacząłem walczyć z prądem. Jednak gdyby nie Luna chyba nie odniósłbym zwycięstwa w tej nierównej walce. Dzielna suczka zanurkowała do mnie, a ja złapałem się jej kurczowo. Nie wiem jak, ale udało jej się wydostać mnie na kładkę. Gdy tylko się wynurzyliśmy zrobiłem porządny wdech. Kiedy wreszcie doszedłem na tyle do siebie, by móc racjonalnie myśleć spojrzałem na osobę, którą uratowałem. I aż mnie zatkało. To była Izabella. Była śmiertelnie blada i wyglądała jakby nie żyła.
- Co jej... jest? - spytałem załamującym się od zdenerwowania głosem.
 Sebastian mi nie odpowiedział, ale widziałem, że coś robi. Po chwili zrobił się strasznie blady, ale za to Izabella zaczęła się krztusić i wypluwać wodę.
- Co zrobiłeś?
- Uzdrowiłem ją na tyle na ile mogłem. Chyba nic jej nie będzie. A teraz chyba się położę - powiedział i położył się obok dziewczyny.
 Podziękowałem Lunie za ratunek i usiadłem na drugiej kładce.
- Wiesz, że mogłeś zginąć? Bardzo dużo dla niej ryzykowałeś - powiedziała suczka, a ja spojrzałem w jej jak zawsze poważne i pełne matczynej miłości oczy.
- Wiesz co Luno? Ja byłbym wstanie poświęcić dla nie całe swoje życie...

piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział dziewiętnasty ,,Kolce''

Izabella

 Poszłam na lekcję, bo chwilę po wyjściu Hani zadzwonił dzwonek.
 Miałam właśnie matematykę kiedy poczułam, że już nie mogę dłużej wytrzymać. Nie byłam w stenie myśleć ani nic robić przez ból, który przeszywał całe moje ciało.
- Izabella co ci jest? -spytała pani Grażyna.
- Źle się czuję, proszę pani -powiedziałam.
- Jesteś strasznie blada i wyglądasz na zmęczoną. Mam zadzwonić po rodziców?
- Jeżeli by pani mogła... -powiedziałam, bo na lekcji i tak nie byłabym w stanie pracować. Kilka minut potem do sali weszła moja mama. Szybko wyszłam z klasy, bo chciałam się już jak najszybciej położyć.
- Jesteś strasznie blada. Oby to nie była grypa. Jak przyjedziemy do domu od razu kładziesz się do łóżka - mówiła mama gdy wychodziłyśmy do naszego srebrnego chevroleta aveo.
''Nie martw się to nie grypa'' - pomyślałam, ale wolałam się nie odzywać.
 Do domu dojechałyśmy w kilka minut. Podczas podróży nie rozmawiałyśmy za dużo. Przyczepiłam nos do szyby i spoglądałam na domy, które widziałam codziennie. Chodnik, sklepy, las i nareszcie ujrzałam budynek, w którym mieszkałam.
- No to jesteśmy na miejscu. Idź do domu, wezmę ci plecak -powiedziała mama, podczas gdy ja próbowałam wyciągnąć go z bagażnika.
- Dzięki mamuś! -krzyknęłam i pobiegłam do domu. Gdy tylko się tam znalazłam rzuciłam się na łóżko.
''Och.. najpierw obmyślmy plan działania.
1. Jak tylko się tam znajdę mówię: ,,Niech te kolce znikną''.
2.Modlę się żeby zadziałało.
3.Zostaję albo uwolniona, albo zgnieciona.
 Chyba mogę być z siebie dumna. Plan godny największego i najwybitniejszego taktyka.
 Jednak to chyba i tak moja jedyna szansa. Kiedyś przecież i tak bym musiała iść spać."
Zastanawiałam się jeszcze chwilę nad rozwiązaniem aż w końcu podjęłam tą najważniejszą w moim życiu decyzję. Tak jak zawsze zasnęłam bardzo szybko i od razu pojawiłam się w tym drugim świecie. Zaczynałam się już do tego przyzwyczajać. Gdy tylko obraz wyostrzył się na tyle, że widziałam kolce wbite w moje ciało krzyknęłam:
- Niech te kolce znikną!
W pierwszej chwili myślałam, że się udało. Ale byłam w błędzie. Tak naprawdę zniknęły tylko kolce, które wcześniej wbijały mi się w ciało. Reszta stała tak jak stała wcześniej. Barykadowały cały korytarz.
- Niech znikną wszystkie! -krzyknęłam. Znów zniknęło kilka kolców, które barykadowały drogę. Jednak tym razem mogłam się między nimi przecisnąć. Jeszcze cały czas obolała, podpełzłam do najbliższej, większej przerwy. Wydostawanie się z gąszczu kolców zajęło mi ok.15 min.
- Co za ulga - powiedziałam, bo nareszcie mogłam stanąć prosto. 
Znów zaczęłam iść nieskończenie długim korytarzem. Pewnie trochę to trwało kiedy nagle pojawił się przede mną jego koniec. Była to zwykła drewniana ściana, a na jej środku bukowe drzwi (tak mi się przynajmniej wydawało).
- Raz kozie śmierć -powiedziałam, kiedy je otworzyłam. W środku była przepaść. Nie mogłam się jednak cofnąć, bo w korytarzu znów pojawiły się kolce. Skoczyłam... spadałam może kilka sekund, kiedy znów zasnęłam. Czy to nie nudne, że zawsze muszę się budzić w takich momentach w tamtym świecie?

##################################################################################

Dziękuję wszystkim komentatorom za to, że jesteście. Wspólnie udało nam się zdobyć 100 komentarzy!!! 
Informuję, że założyłam również aska, na którym możecie umieszczać pytania do mnie ;)
 http://ask.fm/Erynka207
Dziękuję również za komentarze Black Rose. Już myślałam, że o mnie zapomniałaś XD

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział osiemnasty ,,Narada wojenna''

Henry

- Mistrzu! Za chwilę narada wojenna - powiedział mój zaufany sługa i wyszedł z domu, w którym rzekomo miał być labirynt.
  Oczywiście wszystko psuje urocze słowo ,, rzekomo". Tak naprawdę to wstrętne robactwo, które zamknąłem w labiryncie przeniosłem do przygotowanego wcześniej na taką właśnie okazję miejsca, które wcale się w moim domu nie mieściło.
  Nie chciałem przecież by ludzie gadali, że się przeprowadzam.
  Kiedy natomiast ten plebs męczył się w labiryncie, ja zacząłem wdrażać mój plan w życie. By nie stracić poparcia i szacunku powiedziałem, że Roberta zabiły Purchawce. Jeszcze w tedy nie wiedziałem, że ta wiedźma go wskrzesi. Co do Julii to wszystko potoczyło się po mojej myśli. Nie wiedziałem jak się jej pozbyć, a tu nagle wszystko zaczęło się komplikować. Potem oczywiście  wyszło na moje. Zamknąłem ich wszystkich w labiryncie i wysłałem przyjaciół, by umarli na ich oczach. Tylko dlaczego ci ,,cudowni znajomi" jeszcze żyli?
  Ubrałem się w mój ulubiony czarny płaszcz, który zakrywał mi twarz i wyszedłem z domu.
- Nienawidzę narad wojennych... -mruknąłem pod nosem. Jednak, żeby plan się powiódł musiałem się poświęcić. Przecież za wykonanie tego zadania czekały mnie bogactwa, o których nawet nie śniłem. A zadanie jest naprawdę proste: usuwać zagrażające i niebezpieczne osoby oraz udawać przywódcę mieszkańców Krainy Zapomnienia. Jak na razie szło mi perfekcyjnie i nikt nie zauważył, że wcale nie zależy mi na ich szczęściu i wygranej wojnie. Ach... ta moja gra aktorska.
  Szybko doszedłem na miejsce. Kiedy wszedłem do środka sala była już pełna. Było to ogromne pomieszczenie, bez żadnych ozdób i surowym wykończeniu. Drewniana podłoga i ściany z tego samego materiału.
- Witaj mistrzu! - krzyknęły osoby zgromadzone w sali, gdy tylko mnie zobaczyły.

Erena

 Niechętnie przywitałam mistrza. Jakoś nie ufałam tej zakapturzonej postaci.
Chwilę po przyjściu Henry rozpoczął zgromadzenie. Na początku omawiali sprawy żywności, bunkrów i broni. Nic na czym bym się znała, no może oprócz broni. Kiedy wreszcie skończyli wstałam z miejsca i spytałam:
- Gdzie w obecnej chwili przebywa Julia Dmowska?
To pytanie nurtowało mnie odkąd nie zastałam jej w domu. Chciałam ją pocieszyć po śmierci Robert, ale gdy przyszłam na miejsce jej tam nie było. Oczywiście pytałam jej sąsiadów i Agatę czy czasem jej nie widzieli, ale ślad po niej zaginął.
- To pytanie raczej nie ma związku z nadchodzącą wojną -powiedział Henry. Od razu wyczułam, że coś kręci.
- Trochę jednak ma, bowiem Julia Dmowska jest dowódczynią armii.
- A więc... -zaczął Henry, ale nie skończył, bo zaczął kaszleć.- A więc... tak jak mówiłem to nie nic wspólnego z wojną. Mogę jednak zdradzić, że pojechała na misję, bo nie mogła się pozbierać po śmierci brata i twierdziła, że musi coś robić - dokończył, ale jakoś tak dziwnie. Jak dla mnie to powiedział to tylko po to by ludzie nie zastanawiali się co tak naprawdę stało się z Julią. A na pewno coś się stało, bo gdyby jechała na misję już bym o tym wiedziała. Oj... Henry, Henry w co ty pogrywasz?

Arlena

 Nie lubię zebrań wojennych. W ogóle nie lubię przebywać w pomieszczeniu razem z większą ilością ludzi. Jedyne osoby, które toleruję to rodzeństwo Dmowskich i Erenę. Jestem takim trochę odludkiem, który woli ciszę i samotność niż spotkania towarzyskie. Ogólnie rzadko kiedy odzywałam się na naradach wojennych. Owszem byłam na nie zapraszana, ale to tylko ze względu na moje umiejętności.
  Tak jak zawsze przez większość zebrania się nie odezwałam. Jednak nagle o czymś sobie przypomniałam. Powoli wstałam z mojego ulubionego miejsca w kącie. Oczywiście od razu wszyscy to zauważyli i spojrzeli w moim kierunku. Niestety jak się już coś zaczęło to trzeba skończyć.
- Ja chciałam tylko powiedzieć, że... - utknęłam w połowie zdania. Ach... ta moja nieśmiałość.
- Co chciałaś nam powiedzieć Arleno? -spytała jedna z tych dziewczyn z wioski, których najbardziej nie lubiłam. Chyba nazywała się Kornelia Jaszkowa jedna z czarodziejek o małych zdolnościach, ale znająca się na polityce.
- A więc ja chyba widziałam Roberta, który biegł w stronę domu Henr'ego. Mimo iż podobno miał on być wtedy w grobie -kiedy wreszcie skończyłam jedną z najdłuższych wypowiedzi w moim życiu w sali rozbrzmiały rozmowy. Z każdej strony dobiegało zdumienie. Wątpię by ktoś w tym tłumie wstąpił w moje słowa, ponieważ gdy już się odzywałam to mówiłam prawdę.
- Czy jesteś tego pewna? -spytał Henry. Szkoda, że nie widziałam jego twarzy, ale za to po tonie wyczułam ledwo dosłyszalną złość.
- Najzupełniej w świecie -powiedziałam i przeniosłam się do mojego domu. Byłam już bowiem zbyt zmęczona ciągłym hałasem w sali do narad wojennych, a chciałam się jeszcze nad czymś zastanowić.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział siedemnasty ,,Tunel"

Julia
 Z moimi sobowtórami poradziłyśmy sobie bardzo szybko. Dzięki pomocy Agaty walka skończyła się już w ciągu kilku minut. Dziewczyna potrafiła przeciąć potwora na pół w ciągu sekundy, dzięki mieczowi, który codziennie ostrzyła.
  Trzeba wam też wiedzieć, że ja, Agata i Erena  tworzyłyśmy trio najlepszych wojowniczek Krainy Zapomnienia. Każda z nas miała inne zdolności i walczyła różnymi rodzajami broni.
Ja sama na przykład najlepiej czułam się z długim sztyletem w dłoni. Lubiłam także kastet i walkę wręcz.
  Agata natomiast ponad wszystko kochała miecze i kusze. Umiała również posługiwać się sztyletem, ale nie przepadała za tą bronią. Twierdziła, że jest to broń poboczna, którą nie da się posługiwać w walce.
Nie chciałam się z nią kłócić, bo Agata zawsze miała odpowiednie argumenty przez co ze mną wygrywała. No cóż...zawsze miałam problemy z dyplomacją.
  Erena, moja druga najlepsza przyjaciółka, tak jak i ja walczyła sztyletem, ale jej ulubioną bronią od zawsze był łuk. Dziewczyna była najlepszą wojowniczką z naszego trio.
- Julio, jesteś ranna?- spytała Agata, a ja odwróciłam się, by oceniła stan zagrożenia.
Agata przyjrzała się mi z miną lekarza i orzekła, że przeżyję. Tak jakbym sama tego nie wiedziała. Uśmiechnęłam się, bo Agata już zaczęła mnie opatrywać. Nagle coś sobie przypomniałam.
- Agata, jak ty się tu właściwie dostałaś?
- Miałam właśnie trening, kiedy nagle zaczęłam świecić i zniknęłam. Chwilę potem pojawiłam się tutaj. A właściwie jak ty się tu dostałaś? Odkąd twój brat został zabity przez Purchawce, nie mogłam cię znaleźć.
A to tak sobie pogrywał Henry podczas mojej nieobecności. Wszystkim wmówił, że mojego brata zabiły te bestie. Jak ja go nienawidzę!
  Natychmiast zaczęłam tłumaczyć i opowiadać Agacie  co tak naprawdę się wydarzyło. Z każdym moim słowem jej szczęka opadała coraz niżej. Kiedy w końcu skończyłam zapanowała długa cisza.
- A więc...Śpiąca Czaro...dziejka naprawdę...istnieje? - udało się jej wydukać.
- Tak, a na dodatek chciałam ją zabić.
Nagle coś do mnie dotarło. Możliwe,  że Henry zaplanował to wszystko. Pewnie chciał żebym zabiła Izabelle.
- Na szczęście tego nie zrobiłaś, więc czemu się martwisz. Chodź musimy jeszcze znaleźć wyjście z tego jakże pięknego pokoiku, w którym wszędzie leżą trupy.
Za to właśnie kochałam Agatę zawsze miała optymistyczne spojrzenie na świat.
- No więc chodźmy.
Zaczęłyśmy szukać jakiegoś wyjścia. Kilka minut potem Agata krzyknęła. Udało jej się znaleźć przejście za jednym z luster.
- No to co ryzykujemy? - spytała.
- Ryzykujemy - powiedziałam i wskoczyłam do tunelu.

#######################################################################################

Dziękuję za komentarz Aki z Lasu. Dzięki niej nareszcie wiem ile robię błędów. Postaram się do nich dostosować, ale nic nie obiecuję.Chciałam również podziękować wszystkim za to, że ze mną jesteście.Wspólnie udało nam się zdobyć 3000 wyświetleń i ok. 90 komentarzy.

środa, 3 czerwca 2015

Rozdział szesnasty ,, Krokodyl''

Robert
,,Kurde! Dlaczego tu nie ma żadnej łódki czy czegokolwiek co unosi się na wodzie i utrzymałoby mój ciężar".
  Byłem już bardzo zmęczony. Od ok.20 minut pływałem. Szukałem  w tych ciemnościach jakiejś kładki czy łódki, czy czegokolwiek innego co pozwoliłoby mi choć na chwilę odpocząć.Jednak Henry zapewne zaplanował bym się utopił lub zamarzł na śmierć (woda była lodowata). Ten dureń wiedział również o tym, że uwielbiałem wodę,  więc żeby się pośmiać to w niej chciał mnie uśmiercić.
,,Szkoda, że nie jestem czarodziejem. Gdyby była tu Arlena ( najlepsza z czarodziejek, jej Moc Wyobraźni jest na podobnym poziomie co Henr'ego) albo Izabella na pewno już byłaby tu łódź i światło..."
Pewnie moje przemyślenia ciągnęły by się w nieskończoność jednak coś mi przerwało. Wyczuwałem czyjąś obecność już wcześniej, ale nie zwracałem na to uwagi. Teraz jednak to coś co wcześniej wyczuwałem otarło się o moją nogę.
Nie wiedziałem co mam robić, bo mimo iż miałem 10 lat treningu, na taką okoliczność nikt mnie nie przygotował. Bo w sumie kto by przewidział, że wyląduje w jeziorze bez wyjścia i jeszcze będę musiał z czymś walczyć.
,,Robert uspokój się i pomyśl, uspokój się i..."- powtarzałem sobie, ale tu nie było czasu na tworzenie planu. Największym problemem było to, że nie miałem broni. W sali tortur została mi ona zabrana.
Wtedy to coś podpłynęło na tyle blisko, że mogłem wyczuć co to jest. Ale chyba lepiej byłoby gdybym żył w niewiedzy. Był to bowiem... KROKODYL.
Ogarnęła mnie panika. Przecież gołymi rękami nie zabiję krokodyla.
Kiedy tak myślałem nad sposobami zabicia ,,bestii" oślepiło mnie światło. Usłyszałem plusk wody i głosy. Dzięki temu całemu  zamieszaniu, poczułem również, że krokodyl trochę się ode mnie oddalił
Ostatkiem sił podpłynąłem do miejsca, gdzie powinny się znajdować osoby, które wpadły do wody ( przyjmując, że to rzeczywiście były osoby). Było to ryzykowne, bo i nie miałem broni, ale również krokodyl mógł do mnie podpłynąć. Zaryzykowałem, bo co tu mówić i tak moja sytuacja nie była zbytnio kolorowa.
-Kim jesteś?- usłyszałem na powitanie. Głos brzmiał bardzo znajomo...
-Sebastian?- nie mogłem uwierzyć, że mój najlepszy kumpel tutaj jest.
-Robert? Co tu jest grane?...- miał chyba powiedzieć coś jeszcze, ale przetrwał mu głos.
-Robert ja też tu jestem. Nie przywitasz się ze mną?- spytała moja suczka Luna.
-Co wy tu ...?- nie skończyłem, bo przypomniałem sobie o krokodylu.
-Seba! Szybko spraw, aby było jasno!
-Już ... Ale...
-Nie teraz, bo możemy zginąć!
W ciągu sekundy nad naszymi głowami pojawił się płomyczek.
-Dobra, a teraz zrób coś co nas pomieści i utrzyma na powierzchni.
-Ale moja moc jest naprawdę słaba. A co właściwie nam zagraża...?- w tej chwili jego wzrok zatrzymał się na krokodylu, który znów wypłynął na powierzchnię.
-Acha... Dobra już robię- powiedział pobladły na twarzy.
Chwilę potem podemną pojawiła się mała kładka, maksymalnie dla dwóch osób.
-Sebastian mam do cie jeszcze jedną prośbę- powiedziałem. Wiedziałem, że na wyczarowanie kolejnej rzeczy nie starczy mu mocy, więc poprosiłem o coś innego.- Daj mi swój miecz.
-Mam tylko jeden, ale za to jeszcze łuk ( Seba był zapalonym myśliwym).
-Dobra, daj mi miecz, a sam strzelaj z łuku jesteś w tym lepszy ode mnie- powiedziałem. Nie lubiłem rozkazywać przyjaciołom, ale odkąd zostałem dowódcą kierowanie ludźmi w okresie zagrożenia było dla mnie normalną.
Po chwili namysłu zwróciłem się do Luny:
- No to co panienko idziemy w pierwszej linii?
-I ty jeszcze się pytasz?- powiedziała i skoczyła na krokodyla.

niedziela, 31 maja 2015

Rozdział piętnasty ,, Decyzja''

Izabella

Ledwo mogłam wstać z podłogi. Chwiejnym krokiem wyszłam z łazienki i skierowałam się do pokoju po ubrania. Przechodząc koło Olafa usłyszałam jeszcze kilka wyzwisk pod moim adresem i pytanie: ,, Ciekawe czy ma biegunkę czy coś brała?''. Pozostawiłam to bez komentarza i poszłam przygotować się do szkoły.
(-25 minut później-)
Ból coraz bardziej się nasilał, ale jednak poszłam do szkoły. Kiedy do niej dotarłam podeszła do mnie Hania.
-Izabella... mam bardzo ważną sprawę. Możemy pogadać na osobności?- spytała, bo właśnie w naszym kierunku zmierzały bliźniaczki.
-Oczywiście- powiedziałam. 
 Bardzo wystraszyło mnie zachowanie i ton głosu Hani. Czego mogła ode mnie chcieć? Mimo bólu i chęci czym prędszego dowiedzenia się o co chodzi mojej przyjaciółce, powiedziałam bliźniaczkom, że idę z nią do łazienki. Oczywiście najtrudniej było je przekonać, żeby za nami nie szły. Ja również musiałam mówić, bowiem Hania była zbyt mało-mówna. Zmyśliłam coś na prędce i wymieniłam argumenty ( w tym zawsze byłam najlepsza) aż w końcu uwierzyły i poszły poszukać Dominiki. Wreszcie mogłyśmy pójść poważnie porozmawiać. 
Gdy dotarliśmy na miejsce nie wytrzymałam.
-Co się stało, Hanix ?( tak ją zdrobniale nazywałam)
-Bo widzisz... ja... bardzo was lubię. Nie to, że nie jesteśmy przyjaciółkami, czy coś, ale.....
-No, ale co?- już nie mogłam wytrzymać. Po samym wstępie źle się zapowiadało, a co dopiero będzie potem.
-Chcę wziąć udział w castingu do gangu Andżeliki.- powiedziała szybko i już bez zbędnych słów Hania.
-Co!?- nie mogłam się powstrzymać od krzyku, ale zaraz się uspokoiłam, bo kosztowało mnie to wzmocnieniem bólu.  
-Nie denerwuj się. Ja naprawdę bardzo was lubię. Tylko mam już dość ciągłego wyśmiewania. Jestem pewna, że wy też macie tego dość. Dlatego, dlaczego nie miałybyśmy wszystkie wziąć udziału w tym castingu?- spytała i rzuciła mi błagalne spojrzenie.
-Haniu, zastanów się dobrze nad tą decyzją. Przecież będziesz musiała robić straszne rzeczy i jeszcze na dodatek służyć im dniem i nocą (taki miały obowiązek nowe członkinie).
-Ale ja jestem pewna. Długo się nad tym zastanawiałam i jestem tego całkiem pewna.- powiedziała z mocą moja przyjaciółka.
-Ale wiesz, że zabronią ci kontaktu z nami?
-Dlatego też weźmiecie udział razem ze mną.
-Wiesz, że mnie nie przyjmą? Za bardzo mnie nie lubią.
-Mimo wszystko nie zmienię decyzji i jeszcze dzisiaj pogadam z resztą.- powiedziawszy to, Hania wyszła z łazienki, trzaskając drzwiami i zostawiając mnie sam na sam ze swoimi myślami:
 ,,Tyle razem przeżyłyśmy, a tu taki cios. Boję się, że reszta może się na to zgodzić. A wtedy zostanę sama. Czemu Hania podjęła taką decyzję? Przyjaźń jest chyba ważniejsza niż to, że się z ciebie śmieją?''
 Z Hanią znałam się od pierwszej klasy. Ja od zawsze mieszkałam w Dobowie, ale ona się tu wprowadziła w wieku 7 lat. Na początku kumplowała się tylko z Dominiką, ale później zaczęła gadać także ze mną i bliźniaczkami.. Przeżyłyśmy razem wspaniałe sześć lat, a teraz nasza paczka miała się rozpaść. I co ja biedna miałam robić?