niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział dwudziesty trzeci ,, Kłótnia''

Robert

 Naprawdę bardzo się ucieszyłem, gdy Izabella wreszcie doszła do siebie. Oczywiście nie udałoby się to gdyby nie Sebastian.
  Co do przytulenia, to była spontaniczna decyzja. Tak bardzo się o nią martwiłem, więc kiedy zaczęła do mnie mówić dałem upust emocją.

Izabella

 Czyżby to się działo naprawdę? Może umarłam? Jednak taka możliwość nie wchodzi w grę. Robert naprawdę mnie PRZYTULIŁ, a nawet robił to nadal! Po chwili jednak chłopak się ode mnie odsunął, a na jego twarzy widać było zawstydzenie.

Robert

- Przedstawisz nas czy sami mamy to zrobić? - spytała Luna.
- Już to ro... - nie dokończyłem, bowiem zobaczyłem, że Izabella znów pobladła. - Wszystko dobrze? - spytałem.
- Czy ten... pies mó...mó...wi? - dopytywała się przerażona.
- Wypraszam sobie. Czemu miałabym nie mówić? A co to ja kundel jestem? I to ma być ta cała Śpiąca Czarodziejka? Jak tak to cienko z nami. Już nie żyjemy... - Luna pewnie dalej ciągnęłaby swoją tyradę, gdybym jej nie przerwał.
- Luna przymknij się... - wycedziłem przez zęby.
  Izabella ciągle wpatrywała się z szeroko otwartymi oczami w moją psią przyjaciółkę. Jednak po chwili chyba doszedł do niej sens słów Luny...

Izabella

- Myślisz, że chciałam zostać Śpiącą Czarodziejką? Pierwszy raz w życiu w tak krótkim czasie groziło mi tyle niebezpieczeństw. Straciłam swoje stare życie i wszystko zaczęło się komplikować - tutaj urwałam, bo Luna obnażyła kły.
- Pochodzisz z okropnego świata skoro nie ma tam niebezpieczeństw. Po co nam taka ,, paniusia", która potrafi tylko gadać i robić słodkie oczka. Tutaj przydają się wojownicy i czarodzieje, a nie nic nie...

Robert

- LUNA!!! Przymknij się! - krzyknąłem, bo nie mogłem wytrzymać jak wyzywała na Izabellę i jej świat.
- Nie ona ma rację nie powinno mnie tu w ogóle być - powiedziała Śpiąca Czarodziejka.
- Mogę cię o coś prosić? - spytałem.
- Jeżeli musisz... - odpowiedziała Izabella z obojętną miną.
- Powiedz: Pragnę, żeby wszyscy, którzy płyną na tych kładkach zostali uwolnieni z labiryntu...
W tej chwili błysnęło bardzo jasne światło.

Izabella

 Światło rozbłysło tak nagle i było tak jasne, że myślałam, że oślepnę. Po chwili jednak znikło, równie szybko jak się pojawiło. Usłyszałam plusk wody i głosy.
- Izabella, oświetl to miejsce! Tylko szybko! - nagle rozkazał mi Robert.
- Chcę światła! - krzyknęłam. Byłam jednak bardzo wkurzona na chłopaka, bowiem nienawidziłam jak ktoś mi rozkazywał.

Robert

 Ach... Te moje głupie przyzwyczajenia, nie powinienem rozkazywać Izabelli.
Po chwili cała jaskinia została oświetlona. Widziałem, że Sebastianowi i Lunie opada szczęka. Raczej nieliczni czarodzieje potrafili coś takiego zrobić.

Izabella

 Mina Luny - bezcenna. 
 Musiała być nieźle zaskoczona moją mocą. Dobrze jej tak mogła na mnie nie wyzywać skoro nie wiedziała co potrafię.
  Przez chwilę poczułam ogromne zmęczenie, ale ono zaraz ustąpiło ciekawości, kto lub co wpadło do wody.  
 Reszta już szykowała się do misji ratunkowej. Nagle z wody wynurzyły się dwie postacie. Wpatrywałam się w nie coraz dłużej i dłużej aż w końcu dotarło do mnie, że ja je przecież znam.
  Wiadomość ta jednak wcale mnie nie ucieszyła. Prawdę powiedziawszy raczej przeraziła. W wodzie bowiem był mój pies Bestia i Dominika, jedna z najlepszych przyjaciółek ze szkoły. 

###############################################################################

 Wybaczcie, że piszę dopiero teraz. Mimo iż wakacje zaczęły się już w piątek, miałam takiego lenia i brak chęci do wszystkiego, że nie byłam w stanie nic wystukać na tej durnej klawiaturze. Dzisiaj jednak się zmotywowałam i coś udało mi się sklecić.Proszę jednak o odrobinę wyrozumienia dla tej notki. Pisałam ją na szybko i jestem pewna, że jest w niej tona błędów.
 Ale co ja wam będę ględzić o mnie. Teraz czas na życzenia dla was. 
 Życzę wam więc najwspanialszych wakacji w życiu, udanego wypoczynku i załatwienia wszystkich spraw przewidzianych na te dwa miesiące. 
 Wiem życzenia są już trochę spóźnione, ale cóż przynajmniej są.

wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział dwudziesty drugi ,, I znowu umieram''

Izabella

- Kochanie?!
  Otworzyłam oczy i ujrzałam nad sobą twarz mamy.
- Długo spałam? - spytałam.
- Około godzinki. Lepiej się czujesz?
- O wiele... - odpowiedziałam. Jednak rzeczywistość była całkowicie inna. Tak naprawdę już za chwilę miałam walnąć z całej siły w podłogę.
- Jesteś głodna? - spytała niczego nie świadoma mama.
- Nie za bardzo, może potem - powiedziałam i poszłam do łazienki.
- Dobrze, zrobię tosty dla Olafa i przy okazji dla ciebie.
- Okey...
  Weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Stałam na przeciwko zwykłej blondynki o oczach czerwonych oczach. Moje oczy były w sumie najbardziej we mnie niezwykłe. Zazwyczaj niebieskie, czasami natomiast czerwone. Lekarze nie za bardzo potrafili to wytłumaczyć, ale ponieważ nie zagrażało to mojemu zdrowiu po pewnym czasie wszystko ucichło. Moje tęczówki coraz rzadziej zmieniały kolor, a ja sama zaczynałam coraz bardziej dojrzewać, więc stwierdzono, że już niedługo całkiem mi to zniknie.
  Dzisiaj jednak oczy znów nabrały odcieniu czerwieni, nawet jeszcze mocniejszego niż zwykle. Chwilę po tym jak to zauważyłam, coś zaczęło się dziać. Zabrakło mi powietrza i poczułam, że się topię.
" Uch... A więc przynajmniej nie rozpłaszczę się na kwaśne jabłko. Za to się utopię! Co tu robić? Myśl...my..."
  Spróbowałam nabrać powietrze, ale zamiast do niego w moje płuca zaczęła się wdzierać woda. Zaczęłam się krztusić. Całe to niewidzialne przedstawienie trwało może z kilka minut. W końcu poczułam, że umieram.  Leżałam tak na podłodze łazienki i  czekałam aż to wszystko się skończy.
- Żegnaj świecie... - szepnęłam ostatkiem sił. Po raz ostatni zamknęłam oczy i... I nic się nie stało. Nagle siły mi wróciły jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.
- Iz, wszystko dobrze? - z kuchni dobiegał głos mamy.
- Tak mamo, już wychodzę - krzyknęłam i szybko załatwiłam wszystko co miałam załatwić w łazience.
- Z ketchupem czy sosem czosnkowym? - spytała moja rodzicielka, gdy tylko usiadłam przy stole.
- Zdecydowanie z czosnkowym - odpowiedziałam i wgryzłam się w tosta. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak dawno nie jadłam.
- Widzę, że czujesz się już lepiej. Kochanie gdzie moja kawa? - spytał mój tata, który właśnie wszedł do kuchni razem z Olafem.
- Stoi na blacie... - odpowiedziała mama, zajęta dogodzeniem mojemu bratu. Trzeba przyznać, że straszny z niego niejadek.
- A gdzie gazeta? - spytał tata, który zdążył już wysypać połowę cukierniczki na podłogę i przy okazji wlać trochę kawy do zlewu.
- Tato!!! - krzyknęłyśmy obie z mamą.
- No co?! - spytał jak zawsze z miną niewiniątka nasz pan architekt.
- Chyba nie będziesz czytał przy obiedzie? - spytała mama.
- No... nie.... - powiedział niepewnie tata.
- I bardzo dobrze, bo już się bałam.
  Po chwili wszyscy zaczęli się śmiać, bo tata wylał sobie na koszulę ketchup.
  Obiad minął nam w miłej i pogodnej atmosferze. W sumie to nie nazwałbym tostów obiadem, ale zaraz po nich mama podała nam zupę warzywną.
  Dzień minął bardzo szybko i nim się spostrzegłam dobiegł końca. Dopiero teraz dotarło do mnie, że przecież ja umierałam. W sumie nie było to nic nadzwyczajnego, bo przecież wiedziałam, że spadam z dość wysoka. Jednak o wiele dziwniejsze było to, że przeżyłam. Kto mnie uratował?
  Znałam tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać. Wyruszyłam do Krainy Zapomnienia.
Kiedy zasnęłam poczułam, że teraz chyba nie umiałabym żyć bez tego drugiego świata. Stał się częścią mnie, a ja jego częścią. To dziwne, kiedyś go nienawidziłam i może dalej nienawidzę, ale stał się nie odłączna częścią mojego życia. Czymś na wzór jakiegoś ważnego organu ludzkiego , którego się  jednocześnie brzydzisz, ale i nie umiesz bez niego żyć.
  Pojawiwszy się w Krainie Zapomnienia z początku nie widziałam gdzie się znajduję. Wszystko przed moimi oczami wirowało. Natomiast moje objawy powróciły. Poczułam, że mi słabo, zaczęło mi także brakować tchu.
- Robert ona się.... - usłyszałam czyiś głos. Reszty niestety nie udało mi się zrozumieć, bo zatkały mi się uszy. Objawy, które teraz miałam wcale nie były mi obce. Zawsze po pobraniach krwi, szczepionkach czy innych spotkaniach z igłą tak właśnie się czułam. Ale teraz chyba raczej nikt mnie nie dźgał, to było coś innego.
- Izabella sly... - usłyszałam czyiś głos. Jednak nie byłam nawet w stanie odpowiedzieć. Próbowałam coś zobaczyć, ale nadal widziałam tylko rozmazane kształty.W końcu opóściłam powieki, bo bardzo mi ciążyły.
- Ha... - ciągle ktoś coś do mnie mówił. Po chwili poczułam coś mokrego na twarzy, co delikatnie ją przetarło.
 Znowu jakieś głosy. Teraz jednak już w ogóle nie mogłam ich rozróżnić, ani wychwycić żadnych słów. Leżałam tak dłuższą chwilę, kiedy nagle znów zaczęłam nabierać sił. Odrobina jakiejś leczniczej energii wystarczyła, bym mogła otworzyć oczy. Rozejrzałam się po najbliższym otoczeniu. W koło była woda i ciemność. Tylko jeden maleńki promyczek, oświetlał kładkę, na której płynęłam. Ktoś szczelnie przykrył mnie dwoma kocami, a pod głowę włożył poduszkę.Rozejrzałam się w poszukiwaniu moich wybawicieli i już po chwili ich ujrzałam. Na drugiej takiej samej kładce siedział pies z jakimś chłopakiem.
- Izabella, wszystko dobrze? Jak się czujesz? - szybko się odwróciłam w przeciwnym kierunku. I nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Tuż obok mnie siedział Robert! Patrzył na mnie tymi swoimi wspaniałymi oczami i lekko się uśmiechał. Tak samo jak w dniu naszego pierwszego spotkania.
- Wygląda na to, że jesteśmy kwita... - szepnęłam do nie niego, a on jeszcze bardziej się uśmiechnął.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że żyjesz - powiedział i mnie przytulił. A ja poczułam się najbezpieczniejszą i najszczęśliwszą osobą na świecie.

piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział dwudziesty pierwszy ,, Zerwany most''

Julia
 Może i wskoczyłam do tunelu zbyt pochopnie, ale przecież innej drogi nie było. Chyba.
  Od kiedy znalazłam się w środku, zjeżdżałam. Tak dosłownie zjeżdżałam. W środku była bowiem stara rdzewiejąca zjeżdżalnia. Jednak mimo iż zjeżdżalnia była cała w czerwonawo-brązowawym nalocie jechałam z bardzo dużą prędkością.
- Agata? - spytałam, bo uświadomiłam sobie, że dawno jej nie słyszałam.
- Tak? - usłyszałam głos tuż za sobą.
- Spodziewałabyś się czegoś takiego?
- A w życiu, dziewczyno. Wątpię żeby ktokolwiek coś takiego przewidział.
  Zmilkłyśmy na chwilę. Po kilku minutach zjeżdżalnia się skończyła, a my z całą siłą rozpędu padłyśmy na podłogę.
- Ciekawe gdzie jesteśmy - spytałam, ale zaraz tego pożałowałam. Po kilku sekundach coś zaczęło przelatywać na nad głowami.
- Nietoperze!!! - krzyknęła Agata, która mimo iż bała się tylko starości i choroby trochę się zlękła. Ja natomiast byłam PRZERAŻONA! Nienawidziłam wszelkiego rodzaju robali, ale najbardziej jednak bałam się latających ssaków. 
 Szybko wyjęłam z pochwy sztylet i spróbowałam zabić nietoperze. Wcześniej liczyłam na to, że niedługo ich zastępy przelecą nad nami, a my będziemy miały spokój. Jednak stwory nadal ocierały się o nas aż w końcu mi skończyła się cierpliwość.
  Zaczęłam wyganiać nietoperze z pomieszczenia, a Agata po chwili również się do mnie przyłączyła.
- Nareszcie - powiedziałam po długo trwałych walkach.
- Chodźmy dalej. Strasznie chce mi się pić i jeść.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że cały dzień nic nie jadłam i nie piłam.
- Wątpię, że coś tu znajdziemy. Chyba dopiero jak stąd wyjdziemy to coś znajdziemy. Ruszyłyśmy zatem do wylotu pomieszczenia skąd wyleciały nietoperze. I oczywiście tam również musiała być jakaś przeszkoda. Tym razem był to most tyle tylko, że przerwany.
- Co robimy? - spytała Agata, ale czułam, że dziewczyna już tworzy w głowie plan.
- Może na początek... - powiedziałyśmy w tym samym momencie i od razu wybuchłyśmy śmiechem. Jak dobrze jest mieć przyjaciela w trudnej sytuacji.
- Mów pierwsza - powiedziała Agata, gdy tylko przestałyśmy się chichrać jak głupie.
- No więc... Może najpierw obejrzymy dziurę? - spytałam.
  Weszłyśmy zatem na most i przyjrzeliśmy się zarwaniu.
- Aleee... Ta dziura wygląda jakby była zrobiona specjalnie.... - powiedziałam bardzo tym wszystkim zaskoczona.
- No właśnie, pewnie Henry zrobił ją specjalnie - stwierdziła Agata.
- Rzućmy kamieniem ....
- Ale po co? - spytała moja przyjaciółka totalnie skołowana.
- Żeby zobaczyć jak daleko jest dalsza część mostu - wytłumaczalnym szybko.
- A widzisz tu jakiś kamień?
- No w sumie nie... Ale zawsze możemy rzucić mój kastet...
- Naprawdę? Jesteś w stanie go poświęcić? - spytała Agata, która bardzo dobrze mnie znała i wiedziała jak bardzo kocham tą broń.
- Tak... - powiedziałam i żeby już dłużej się nie męczyć, rzuciłam kastet na średnią odległość. Po chwili, która dla mnie była wiecznością usłyszałam stukot.
- Doskoczymy, no nie? - spytałam.
- Raczej tak... - odpowiedziała, ale bez przekonania.
- Przekonajmy się zatem! - krzyknęłam i skończyłam w ciemność. Chyba jestem jednak zbyt ryzykowna...

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rozdział dwudziesty ,, Ratunek''

Robert

- Wypocząłeś? - spytałem.
- No trochę... Już robię drugą kładkę dla Luny - odpowiedział mi Sebastian.
Płynęliśmy już chyba dłuższy okres czasu. Luna niestety nie mieściła się na naszej 'mini łódce', więc była zmuszona płynąć obok. Tuż po wygranej walce z krokodylem Sebastian zrobił nam dwa wiosła. Teraz znów mój najlepszy kumpel stał z bardzo skupioną i poważną miną, a już po kilku sekundach Luna stała na kładce.
- Nareszcie. Wyobraźcie sobie, że ta woda wcale nie jest taka ciepła. Już myślałam, że się przeziębię. Może chociaż mi podziękujecie za poświęcenie moje i mojej wspaniałej długiej sierści? - gderała Luna, otrząsając się z wody.
- Dziękujemy o pani. Dzięki tobie nie musieliśmy marznąć, a przy okazji odpoczęliśmy i nabraliśmy sił  - powiedziałem za nas obu i się uśmiechnąłem. Po chwili nachyliłem się w stronę ucha Sebastiana i szepnąłem:
- Powiedziałem to tylko po to by w końcu przestała narze...
- Ja to wszystko słyszę!!! - krzyknęła, a my wybuchliśmy śmiechem. Po chwili Luna też się do nas dołączyła.
Płynęliśmy i płynęliśmy. Sebastian spał wykończony wysiłkiem, jaki musiał włożyć w zrobienie poleconych przeze mnie zadań. Natomiast ja i Luna rozmawialiśmy, i wiosłowaliśmy. Nie wiedzieliśmy, w którą stronę płynąć, bo światło, które stworzył Seba oświetlało tylko najbliższe cztery metry. Wybraliśmy więc losowy kierunek i staraliśmy się go trzymać. Już wcześniej opowiedziałem Lunie całą historię o mojej śmierci kończąc na tym jak się tu dostałem. Biedną suczkę bardzo przejął fakt, że Henry mnie zabił, a jej nie udało się mnie przed tym ustrzec. Kiedy w końcu skończyłem, zapadła cisza. Po mordce Luny wywnioskowałem, że przyswaja ona wiadomości, które zbyt szybko napłynęły w jej stronę. Nagle coś usłyszałem. Spojrzałem w górę, bo to stamtąd dobiegł dźwięk. Luna również musiała coś usłyszeć, bo się wyprostowała i zastrzygła uszami.
Na początku nic nie mogłem dostrzec w tej zupełnej ciemności. Jednak po kilku sekundach ujrzałem mały punkcik. Musiał się znajdować naprawdę wysoko, bo widać było tylko migotliwe światełko.
- Seba! Wstawaj! - krzyknąłem, bo potrzebna mi była jego pomoc.
 Na początku chłopak był jeszcze nieco zaspany, ale już po chwili wziął się w garść.
 - Co jest? - spytał sennym głosem.
- Wiem, że naprawdę się już dzisiaj narobiłeś, ale musisz coś dla mnie zrobić. Stwórz proszę światło, które oświetliłoby miejsce, gdzie jest ten mały punkcik - powiedziałem wskazując ręką miejsce, w którym je dostrzegłem. Jednak oczywiście w chwili, gdy to robiłem światło zniknęło.
- By to szlag trafił! 
 Takie zniknięcie wcale nie wróżyło niczego dobrego. Sebastian jednak chyba zdążył zobaczyć miejsce, które wcześniej wskazałem i posłać tam światełko. Po chwili promyczek doleciał na miejsce i mogliśmy zobaczyć jakieś drzwi. Jednak to nie wszystko. Przed chwilą coś musiało z tych drzwi wypaść, bo przez parę sekund widziałem kawałek czarnego materiału. 
- Zobacz co to! - krzyknąłem do Seby, bo bałem się, że to może Drakony- strażnicy więzień Purchawców, w których przetrzymywali więźniów i zakładników. Ojjj... na pewno wolelibyście ich nie spotkać na swej drodze.
  Światełko mojego najlepszego przyjaciela szybko pomknęło za przedmiotem, ale się spóźniło. To 'coś' wpadło do wody.
 Szybko zacząłem wiosłować, o mało nie zrzucając Sebastiana z kładki. Kiedy dopłynąłem na miejsce rzecz była już w połowie pod wodą. Jednak to chyba nie było coś tylko ktoś. Szybko więc wskoczyłem do wody i zanurkowałem po tego 'ktosia'. 
 Uderzyło we mnie paraliżujące zimno. Szybko jednak objąłem osobę w pasie i zacząłem wypływać. Jednak woda nagle tak jakby ożyła i nie chciała pozwolić mi się wydostać. Sam może i dałbym radę, ale nie chciałem zostawiać tutaj tej osoby. Coś czułem, że potem mógłbym żałować tej decyzji. Musiałem szybko działać. Podrzuciłem dziewczynę do góry (chłopcy raczej nie nosili sukni) tak, że Sebastian ją złapał.
 Ja sam natomiast zacząłem walczyć z prądem. Jednak gdyby nie Luna chyba nie odniósłbym zwycięstwa w tej nierównej walce. Dzielna suczka zanurkowała do mnie, a ja złapałem się jej kurczowo. Nie wiem jak, ale udało jej się wydostać mnie na kładkę. Gdy tylko się wynurzyliśmy zrobiłem porządny wdech. Kiedy wreszcie doszedłem na tyle do siebie, by móc racjonalnie myśleć spojrzałem na osobę, którą uratowałem. I aż mnie zatkało. To była Izabella. Była śmiertelnie blada i wyglądała jakby nie żyła.
- Co jej... jest? - spytałem załamującym się od zdenerwowania głosem.
 Sebastian mi nie odpowiedział, ale widziałem, że coś robi. Po chwili zrobił się strasznie blady, ale za to Izabella zaczęła się krztusić i wypluwać wodę.
- Co zrobiłeś?
- Uzdrowiłem ją na tyle na ile mogłem. Chyba nic jej nie będzie. A teraz chyba się położę - powiedział i położył się obok dziewczyny.
 Podziękowałem Lunie za ratunek i usiadłem na drugiej kładce.
- Wiesz, że mogłeś zginąć? Bardzo dużo dla niej ryzykowałeś - powiedziała suczka, a ja spojrzałem w jej jak zawsze poważne i pełne matczynej miłości oczy.
- Wiesz co Luno? Ja byłbym wstanie poświęcić dla nie całe swoje życie...

piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział dziewiętnasty ,,Kolce''

Izabella

 Poszłam na lekcję, bo chwilę po wyjściu Hani zadzwonił dzwonek.
 Miałam właśnie matematykę kiedy poczułam, że już nie mogę dłużej wytrzymać. Nie byłam w stenie myśleć ani nic robić przez ból, który przeszywał całe moje ciało.
- Izabella co ci jest? -spytała pani Grażyna.
- Źle się czuję, proszę pani -powiedziałam.
- Jesteś strasznie blada i wyglądasz na zmęczoną. Mam zadzwonić po rodziców?
- Jeżeli by pani mogła... -powiedziałam, bo na lekcji i tak nie byłabym w stanie pracować. Kilka minut potem do sali weszła moja mama. Szybko wyszłam z klasy, bo chciałam się już jak najszybciej położyć.
- Jesteś strasznie blada. Oby to nie była grypa. Jak przyjedziemy do domu od razu kładziesz się do łóżka - mówiła mama gdy wychodziłyśmy do naszego srebrnego chevroleta aveo.
''Nie martw się to nie grypa'' - pomyślałam, ale wolałam się nie odzywać.
 Do domu dojechałyśmy w kilka minut. Podczas podróży nie rozmawiałyśmy za dużo. Przyczepiłam nos do szyby i spoglądałam na domy, które widziałam codziennie. Chodnik, sklepy, las i nareszcie ujrzałam budynek, w którym mieszkałam.
- No to jesteśmy na miejscu. Idź do domu, wezmę ci plecak -powiedziała mama, podczas gdy ja próbowałam wyciągnąć go z bagażnika.
- Dzięki mamuś! -krzyknęłam i pobiegłam do domu. Gdy tylko się tam znalazłam rzuciłam się na łóżko.
''Och.. najpierw obmyślmy plan działania.
1. Jak tylko się tam znajdę mówię: ,,Niech te kolce znikną''.
2.Modlę się żeby zadziałało.
3.Zostaję albo uwolniona, albo zgnieciona.
 Chyba mogę być z siebie dumna. Plan godny największego i najwybitniejszego taktyka.
 Jednak to chyba i tak moja jedyna szansa. Kiedyś przecież i tak bym musiała iść spać."
Zastanawiałam się jeszcze chwilę nad rozwiązaniem aż w końcu podjęłam tą najważniejszą w moim życiu decyzję. Tak jak zawsze zasnęłam bardzo szybko i od razu pojawiłam się w tym drugim świecie. Zaczynałam się już do tego przyzwyczajać. Gdy tylko obraz wyostrzył się na tyle, że widziałam kolce wbite w moje ciało krzyknęłam:
- Niech te kolce znikną!
W pierwszej chwili myślałam, że się udało. Ale byłam w błędzie. Tak naprawdę zniknęły tylko kolce, które wcześniej wbijały mi się w ciało. Reszta stała tak jak stała wcześniej. Barykadowały cały korytarz.
- Niech znikną wszystkie! -krzyknęłam. Znów zniknęło kilka kolców, które barykadowały drogę. Jednak tym razem mogłam się między nimi przecisnąć. Jeszcze cały czas obolała, podpełzłam do najbliższej, większej przerwy. Wydostawanie się z gąszczu kolców zajęło mi ok.15 min.
- Co za ulga - powiedziałam, bo nareszcie mogłam stanąć prosto. 
Znów zaczęłam iść nieskończenie długim korytarzem. Pewnie trochę to trwało kiedy nagle pojawił się przede mną jego koniec. Była to zwykła drewniana ściana, a na jej środku bukowe drzwi (tak mi się przynajmniej wydawało).
- Raz kozie śmierć -powiedziałam, kiedy je otworzyłam. W środku była przepaść. Nie mogłam się jednak cofnąć, bo w korytarzu znów pojawiły się kolce. Skoczyłam... spadałam może kilka sekund, kiedy znów zasnęłam. Czy to nie nudne, że zawsze muszę się budzić w takich momentach w tamtym świecie?

##################################################################################

Dziękuję wszystkim komentatorom za to, że jesteście. Wspólnie udało nam się zdobyć 100 komentarzy!!! 
Informuję, że założyłam również aska, na którym możecie umieszczać pytania do mnie ;)
 http://ask.fm/Erynka207
Dziękuję również za komentarze Black Rose. Już myślałam, że o mnie zapomniałaś XD

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział osiemnasty ,,Narada wojenna''

Henry

- Mistrzu! Za chwilę narada wojenna - powiedział mój zaufany sługa i wyszedł z domu, w którym rzekomo miał być labirynt.
  Oczywiście wszystko psuje urocze słowo ,, rzekomo". Tak naprawdę to wstrętne robactwo, które zamknąłem w labiryncie przeniosłem do przygotowanego wcześniej na taką właśnie okazję miejsca, które wcale się w moim domu nie mieściło.
  Nie chciałem przecież by ludzie gadali, że się przeprowadzam.
  Kiedy natomiast ten plebs męczył się w labiryncie, ja zacząłem wdrażać mój plan w życie. By nie stracić poparcia i szacunku powiedziałem, że Roberta zabiły Purchawce. Jeszcze w tedy nie wiedziałem, że ta wiedźma go wskrzesi. Co do Julii to wszystko potoczyło się po mojej myśli. Nie wiedziałem jak się jej pozbyć, a tu nagle wszystko zaczęło się komplikować. Potem oczywiście  wyszło na moje. Zamknąłem ich wszystkich w labiryncie i wysłałem przyjaciół, by umarli na ich oczach. Tylko dlaczego ci ,,cudowni znajomi" jeszcze żyli?
  Ubrałem się w mój ulubiony czarny płaszcz, który zakrywał mi twarz i wyszedłem z domu.
- Nienawidzę narad wojennych... -mruknąłem pod nosem. Jednak, żeby plan się powiódł musiałem się poświęcić. Przecież za wykonanie tego zadania czekały mnie bogactwa, o których nawet nie śniłem. A zadanie jest naprawdę proste: usuwać zagrażające i niebezpieczne osoby oraz udawać przywódcę mieszkańców Krainy Zapomnienia. Jak na razie szło mi perfekcyjnie i nikt nie zauważył, że wcale nie zależy mi na ich szczęściu i wygranej wojnie. Ach... ta moja gra aktorska.
  Szybko doszedłem na miejsce. Kiedy wszedłem do środka sala była już pełna. Było to ogromne pomieszczenie, bez żadnych ozdób i surowym wykończeniu. Drewniana podłoga i ściany z tego samego materiału.
- Witaj mistrzu! - krzyknęły osoby zgromadzone w sali, gdy tylko mnie zobaczyły.

Erena

 Niechętnie przywitałam mistrza. Jakoś nie ufałam tej zakapturzonej postaci.
Chwilę po przyjściu Henry rozpoczął zgromadzenie. Na początku omawiali sprawy żywności, bunkrów i broni. Nic na czym bym się znała, no może oprócz broni. Kiedy wreszcie skończyli wstałam z miejsca i spytałam:
- Gdzie w obecnej chwili przebywa Julia Dmowska?
To pytanie nurtowało mnie odkąd nie zastałam jej w domu. Chciałam ją pocieszyć po śmierci Robert, ale gdy przyszłam na miejsce jej tam nie było. Oczywiście pytałam jej sąsiadów i Agatę czy czasem jej nie widzieli, ale ślad po niej zaginął.
- To pytanie raczej nie ma związku z nadchodzącą wojną -powiedział Henry. Od razu wyczułam, że coś kręci.
- Trochę jednak ma, bowiem Julia Dmowska jest dowódczynią armii.
- A więc... -zaczął Henry, ale nie skończył, bo zaczął kaszleć.- A więc... tak jak mówiłem to nie nic wspólnego z wojną. Mogę jednak zdradzić, że pojechała na misję, bo nie mogła się pozbierać po śmierci brata i twierdziła, że musi coś robić - dokończył, ale jakoś tak dziwnie. Jak dla mnie to powiedział to tylko po to by ludzie nie zastanawiali się co tak naprawdę stało się z Julią. A na pewno coś się stało, bo gdyby jechała na misję już bym o tym wiedziała. Oj... Henry, Henry w co ty pogrywasz?

Arlena

 Nie lubię zebrań wojennych. W ogóle nie lubię przebywać w pomieszczeniu razem z większą ilością ludzi. Jedyne osoby, które toleruję to rodzeństwo Dmowskich i Erenę. Jestem takim trochę odludkiem, który woli ciszę i samotność niż spotkania towarzyskie. Ogólnie rzadko kiedy odzywałam się na naradach wojennych. Owszem byłam na nie zapraszana, ale to tylko ze względu na moje umiejętności.
  Tak jak zawsze przez większość zebrania się nie odezwałam. Jednak nagle o czymś sobie przypomniałam. Powoli wstałam z mojego ulubionego miejsca w kącie. Oczywiście od razu wszyscy to zauważyli i spojrzeli w moim kierunku. Niestety jak się już coś zaczęło to trzeba skończyć.
- Ja chciałam tylko powiedzieć, że... - utknęłam w połowie zdania. Ach... ta moja nieśmiałość.
- Co chciałaś nam powiedzieć Arleno? -spytała jedna z tych dziewczyn z wioski, których najbardziej nie lubiłam. Chyba nazywała się Kornelia Jaszkowa jedna z czarodziejek o małych zdolnościach, ale znająca się na polityce.
- A więc ja chyba widziałam Roberta, który biegł w stronę domu Henr'ego. Mimo iż podobno miał on być wtedy w grobie -kiedy wreszcie skończyłam jedną z najdłuższych wypowiedzi w moim życiu w sali rozbrzmiały rozmowy. Z każdej strony dobiegało zdumienie. Wątpię by ktoś w tym tłumie wstąpił w moje słowa, ponieważ gdy już się odzywałam to mówiłam prawdę.
- Czy jesteś tego pewna? -spytał Henry. Szkoda, że nie widziałam jego twarzy, ale za to po tonie wyczułam ledwo dosłyszalną złość.
- Najzupełniej w świecie -powiedziałam i przeniosłam się do mojego domu. Byłam już bowiem zbyt zmęczona ciągłym hałasem w sali do narad wojennych, a chciałam się jeszcze nad czymś zastanowić.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział siedemnasty ,,Tunel"

Julia
 Z moimi sobowtórami poradziłyśmy sobie bardzo szybko. Dzięki pomocy Agaty walka skończyła się już w ciągu kilku minut. Dziewczyna potrafiła przeciąć potwora na pół w ciągu sekundy, dzięki mieczowi, który codziennie ostrzyła.
  Trzeba wam też wiedzieć, że ja, Agata i Erena  tworzyłyśmy trio najlepszych wojowniczek Krainy Zapomnienia. Każda z nas miała inne zdolności i walczyła różnymi rodzajami broni.
Ja sama na przykład najlepiej czułam się z długim sztyletem w dłoni. Lubiłam także kastet i walkę wręcz.
  Agata natomiast ponad wszystko kochała miecze i kusze. Umiała również posługiwać się sztyletem, ale nie przepadała za tą bronią. Twierdziła, że jest to broń poboczna, którą nie da się posługiwać w walce.
Nie chciałam się z nią kłócić, bo Agata zawsze miała odpowiednie argumenty przez co ze mną wygrywała. No cóż...zawsze miałam problemy z dyplomacją.
  Erena, moja druga najlepsza przyjaciółka, tak jak i ja walczyła sztyletem, ale jej ulubioną bronią od zawsze był łuk. Dziewczyna była najlepszą wojowniczką z naszego trio.
- Julio, jesteś ranna?- spytała Agata, a ja odwróciłam się, by oceniła stan zagrożenia.
Agata przyjrzała się mi z miną lekarza i orzekła, że przeżyję. Tak jakbym sama tego nie wiedziała. Uśmiechnęłam się, bo Agata już zaczęła mnie opatrywać. Nagle coś sobie przypomniałam.
- Agata, jak ty się tu właściwie dostałaś?
- Miałam właśnie trening, kiedy nagle zaczęłam świecić i zniknęłam. Chwilę potem pojawiłam się tutaj. A właściwie jak ty się tu dostałaś? Odkąd twój brat został zabity przez Purchawce, nie mogłam cię znaleźć.
A to tak sobie pogrywał Henry podczas mojej nieobecności. Wszystkim wmówił, że mojego brata zabiły te bestie. Jak ja go nienawidzę!
  Natychmiast zaczęłam tłumaczyć i opowiadać Agacie  co tak naprawdę się wydarzyło. Z każdym moim słowem jej szczęka opadała coraz niżej. Kiedy w końcu skończyłam zapanowała długa cisza.
- A więc...Śpiąca Czaro...dziejka naprawdę...istnieje? - udało się jej wydukać.
- Tak, a na dodatek chciałam ją zabić.
Nagle coś do mnie dotarło. Możliwe,  że Henry zaplanował to wszystko. Pewnie chciał żebym zabiła Izabelle.
- Na szczęście tego nie zrobiłaś, więc czemu się martwisz. Chodź musimy jeszcze znaleźć wyjście z tego jakże pięknego pokoiku, w którym wszędzie leżą trupy.
Za to właśnie kochałam Agatę zawsze miała optymistyczne spojrzenie na świat.
- No więc chodźmy.
Zaczęłyśmy szukać jakiegoś wyjścia. Kilka minut potem Agata krzyknęła. Udało jej się znaleźć przejście za jednym z luster.
- No to co ryzykujemy? - spytała.
- Ryzykujemy - powiedziałam i wskoczyłam do tunelu.

#######################################################################################

Dziękuję za komentarz Aki z Lasu. Dzięki niej nareszcie wiem ile robię błędów. Postaram się do nich dostosować, ale nic nie obiecuję.Chciałam również podziękować wszystkim za to, że ze mną jesteście.Wspólnie udało nam się zdobyć 3000 wyświetleń i ok. 90 komentarzy.

środa, 3 czerwca 2015

Rozdział szesnasty ,, Krokodyl''

Robert
,,Kurde! Dlaczego tu nie ma żadnej łódki czy czegokolwiek co unosi się na wodzie i utrzymałoby mój ciężar".
  Byłem już bardzo zmęczony. Od ok.20 minut pływałem. Szukałem  w tych ciemnościach jakiejś kładki czy łódki, czy czegokolwiek innego co pozwoliłoby mi choć na chwilę odpocząć.Jednak Henry zapewne zaplanował bym się utopił lub zamarzł na śmierć (woda była lodowata). Ten dureń wiedział również o tym, że uwielbiałem wodę,  więc żeby się pośmiać to w niej chciał mnie uśmiercić.
,,Szkoda, że nie jestem czarodziejem. Gdyby była tu Arlena ( najlepsza z czarodziejek, jej Moc Wyobraźni jest na podobnym poziomie co Henr'ego) albo Izabella na pewno już byłaby tu łódź i światło..."
Pewnie moje przemyślenia ciągnęły by się w nieskończoność jednak coś mi przerwało. Wyczuwałem czyjąś obecność już wcześniej, ale nie zwracałem na to uwagi. Teraz jednak to coś co wcześniej wyczuwałem otarło się o moją nogę.
Nie wiedziałem co mam robić, bo mimo iż miałem 10 lat treningu, na taką okoliczność nikt mnie nie przygotował. Bo w sumie kto by przewidział, że wyląduje w jeziorze bez wyjścia i jeszcze będę musiał z czymś walczyć.
,,Robert uspokój się i pomyśl, uspokój się i..."- powtarzałem sobie, ale tu nie było czasu na tworzenie planu. Największym problemem było to, że nie miałem broni. W sali tortur została mi ona zabrana.
Wtedy to coś podpłynęło na tyle blisko, że mogłem wyczuć co to jest. Ale chyba lepiej byłoby gdybym żył w niewiedzy. Był to bowiem... KROKODYL.
Ogarnęła mnie panika. Przecież gołymi rękami nie zabiję krokodyla.
Kiedy tak myślałem nad sposobami zabicia ,,bestii" oślepiło mnie światło. Usłyszałem plusk wody i głosy. Dzięki temu całemu  zamieszaniu, poczułem również, że krokodyl trochę się ode mnie oddalił
Ostatkiem sił podpłynąłem do miejsca, gdzie powinny się znajdować osoby, które wpadły do wody ( przyjmując, że to rzeczywiście były osoby). Było to ryzykowne, bo i nie miałem broni, ale również krokodyl mógł do mnie podpłynąć. Zaryzykowałem, bo co tu mówić i tak moja sytuacja nie była zbytnio kolorowa.
-Kim jesteś?- usłyszałem na powitanie. Głos brzmiał bardzo znajomo...
-Sebastian?- nie mogłem uwierzyć, że mój najlepszy kumpel tutaj jest.
-Robert? Co tu jest grane?...- miał chyba powiedzieć coś jeszcze, ale przetrwał mu głos.
-Robert ja też tu jestem. Nie przywitasz się ze mną?- spytała moja suczka Luna.
-Co wy tu ...?- nie skończyłem, bo przypomniałem sobie o krokodylu.
-Seba! Szybko spraw, aby było jasno!
-Już ... Ale...
-Nie teraz, bo możemy zginąć!
W ciągu sekundy nad naszymi głowami pojawił się płomyczek.
-Dobra, a teraz zrób coś co nas pomieści i utrzyma na powierzchni.
-Ale moja moc jest naprawdę słaba. A co właściwie nam zagraża...?- w tej chwili jego wzrok zatrzymał się na krokodylu, który znów wypłynął na powierzchnię.
-Acha... Dobra już robię- powiedział pobladły na twarzy.
Chwilę potem podemną pojawiła się mała kładka, maksymalnie dla dwóch osób.
-Sebastian mam do cie jeszcze jedną prośbę- powiedziałem. Wiedziałem, że na wyczarowanie kolejnej rzeczy nie starczy mu mocy, więc poprosiłem o coś innego.- Daj mi swój miecz.
-Mam tylko jeden, ale za to jeszcze łuk ( Seba był zapalonym myśliwym).
-Dobra, daj mi miecz, a sam strzelaj z łuku jesteś w tym lepszy ode mnie- powiedziałem. Nie lubiłem rozkazywać przyjaciołom, ale odkąd zostałem dowódcą kierowanie ludźmi w okresie zagrożenia było dla mnie normalną.
Po chwili namysłu zwróciłem się do Luny:
- No to co panienko idziemy w pierwszej linii?
-I ty jeszcze się pytasz?- powiedziała i skoczyła na krokodyla.