poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział dwudziesty ósmy ,, Przesłuchanie''

Julia

 Gdy tylko wyszłyśmy z labiryntu pobiegłyśmy do wioski.
  Zaczynało się już ściemniać to fakt, ale ulice były puściusieńkie.
- Narada wojenna? O tej porze? - najwyraźniej razem z Agatą szłyśmy tym samym tokiem myślenia.
- To dziwne, ale możliwe. Może stało się coś naprawdę złego- zaproponowałam, ale wiedziałam, że nie o to chodzi.
  Szybkim tempem ruszyłyśmy do sali, w której odbywały się narady.
  Jednak to co tam zobaczyłam przechodziło moje wszelkie wyobrażenia. Sala była pełna ludzi, a pod sufitem latał sobie sparaliżowany Henry. Natomiast tuż przy kolumnach mój brat całował Izabellę! Nie to niemożliwe!
  Mój brat nigdy nie miał dziewczyny nigdy też o niej nie marzył. A tu nagle ni stąd, ni zowąd całuje najważniejszą, najbardziej wpływową, najsilniejszą i najsławniejszą dziewczynę w Krainie Zapomnienia (ale ma facet wymagania).
  Gdyby Agata mnie nie złapała upadłabym. Dlaczego on mi to robi? Tak się ośmieszyć na oczach tych wszystkich ludzi.
  Na szczęście Robert wreszcie się otrząsnął. Wstał i podał Izabelli dłoń.
  Nagle wszyscy zaczęli klaskać. Oni jednak tylko się uśmiechnęli.
  Po chwili mój brat szepnął dziewczynie coś na ucho i oboje wybiegli z sali bocznymi drzwiami.
- Zostań tutaj, dobrze? - poprosiłam Agatę.
- Jeżeli tego chcesz... Uważaj na siebie. I nie zabijaj ani Roberta, ani tym bardziej jej. Okey?
- Postaram się... - odpowiedziałam i wybiegłam z sali.
  Dopiero po kilku minutach ich znalazłam. Byli na arenie do walk i ćwiczeń. Czasami miejsca tego używano jako rynku lub do organizacji festynów.
  Izabella i Robert siedzieli akurat na ławce przy drugim wejściu i o czymś rozmawiali.
- Witaj bracie - powiedziałam gdy stanęłam przed nimi. Starałam się aby w moim głosie nie słychać było złości, ale trochę mi to nie wyszło.
- Julia! Nareszcie jesteś! - powiedział, wstając z ławeczki.
- No jak widzisz... Nie jesteś, ani trochę zdziwiony lub szczęśliwy, że wróciłam? - zadałam pytanie. Może chociaż trochę za mną tęsknił? W każdym razie nie chciałam już ukrywać, że jestem na niego wściekła.
- Arlena mi powiedziała, że nic ci nie jest, więc przestałem się martwić...
- To wspaniale. Chyba musiało się dużo wydarzyć odkąd cię ostatni raz widziałam...
- No trochę. Julia bardzo się cieszę, że żyjesz, ale czy mogłabyś nas zostawić samych? - spytał bezczelnie mój brat.
- NIE! Już całkiem zapomniałeś, że jestem twoją siostrą? Przecież ona nie będzie w Krainie Zapomnienia wiecznie, znaczy ona to nie wiem, ale ty nie będziesz. W wieku osiemnastu lat stąd znikniesz...
- Właśnie dlatego chce z nią trochę pobyć. Cieszę się, że żyjesz i bardzo cię kocham, ale teraz wolelibyśmy zostać sami.
  Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Mój brat mnie olał! Ale skoro tak to nic tu po mnie. Jeszcze sobie z nim pogadam, a on pożałuje, że się urodził... Albo raczej odrodził.

Agata

 Wiem, że powinnam jako przyjaciółka pomóc Julii. To był dla niej szok, ale pewnie jej przejdzie. Mam teraz wiele innych ważniejszych spraw na głowie.
  Po pierwsze Henry. Podeszłam do Arleny, która nadal trzymała go w obecnej postaci. Przy tym teraz pomagało jej około siedmiu czarodziejów.
- Witaj Agato. Wiedziałam, że nic wam się nie stało.
- Ochh... Cieszę się, że nad nami czuwałaś...
- Chcesz go przesłuchać? - spytała mając na myśli naszego pseudo przywódcę.
- Jasne! Zawsze lubiłam przesłuchiwać! - odparłam uradowana.
  To akurat była prawda. Czasami fajnie było popatrzeć na tych bandziorów, którym zabierają Moc Wyobraźni. Potem do gry wychodziłam ja.
  Powoli czarodzieje zaczęli się przemieszczać w stronę sali tortur.
  Oczywiście nikt tu nie miał nikogo torturować. Po prostu tak jakby obezwładnić i zadać kilka pytań.
Szybko ruszyłam za nimi.
- Zawsze zastanawiał mnie ten jego płaszcz. On nigdy go nie zdejmował... ciekawe dlaczego? Jest aż tak brzydki? - zapytałam samą siebie.
- Podczas zabrania mocy pewnie się dowiesz - powiedział Piotr jeden z czarodziejów, który stał najbliżej mnie.
  Samo zabranie mocy polegało na użyciu specjalnego błękitnego kamienia o nazwie Aramel, który ją w siebie wsysał.
  Potem moc była oddawana innemu, tyle że nie wrogo nastawionemu żołnierzowi.
  W taki to sposób pozbywaliśmy się  jedynej broni niebezpiecznych magów, nie tracąc przy tym czarodziei.
  Gdy tylko weszliśmy do sali tortur jak ją nazywano, uderzyła nas fala chłodu, nie było tu też zbyt wiele światła. Kamień bowiem mógł być przechowywany tylko w takich warunkach.  
 Czarodzieje zniżyli teraz lot Henr'ego, bo sufit w tym popieszczeniu był bardzo niski.
- Idziemy do sali numer dwadzieścia - powiedziała Arlena.
  Z tego co pamiętałam była to największa i najchłodniejsza sala w całym budynku.
  Gdy dotarliśmy na miejsce jeden z czarodziei upadł. Najwyraźniej Henry już wiedział co chcemy z nim zrobić.
  Po chwili do maga, który leżał na ziemi podbiegł jeden z żołnierzy pilnujących drzwi.
  Jak się okazało była do dziewczyna. Najwyraźniej nic jej się nie stało. Żołnierz pomógł jej wstać i wyprowadził z sali.
  Gdy wychodzili minęła ich jakaś postać.
- Chciałaś zacząć beze mnie? - spytała Erena, gdy koło mnie stanęła.
- Witaj, aczkolwiek dziwi mnie to, że nie cieszysz się z mego przybycia...
- Wybacz tyle się dzieje... Od dawna podejrzewałam, że Henry ma coś na sumieniu. Dlatego też chętnie się czegoś o jego planach dowiem - odpowiedziała.
- Zacznijmy zatem! - zawołała Arlena i podniosła za pomocą swojej mocy ten niezwykły kamień.
  Powoli przybliżyła go do serca Henr'ego. Po chwili kamień rozbłysł błękitnym światłem i zaraz zgasł.
- No i po wszystkim - odparła Erena.
  Zaraz potem Henry spadł na ziemię, co musiało nieźle zaboleć. Ale ten chłopak dopuścił się tylu zbrodni, że chyba nikt nie zwrócił na to większej uwagi.
  Żołnierze powoli podeszli do Henr'ego i go związali.
- Zdejmijcie mu wreszcie ten jego kaptur - rozkazałam.
  Chłopcy, którzy koło niego stali niezwłocznie to uczynili.
  I nagle wszyscy po raz pierwszy ujrzeli twarz tego zdrajcy.
- Ile on ma właściwie lat? - ktoś zapytał.
  Nie mogłam wyjść z szoku. Henry bowiem nie był w wieku żadnego z mieszkańców krainy. Wyglądał inaczej niż my. Miał zmarszczki i wąsy. Tak jakoś doroślej?
- Mam czterdzieści siedem lat - odparł nagle nasz więzień.
- Jak to możliwe? Przecież w wieku osiemnastu każdy z nas stąd znika... - odparła równie zdziwiona Erena.
- Ja nie zniknąłem, bo nie chciałem. Dzięki mojej mocy, którą przed chwilą mi zabraliście sprawiłem, że w swoje osiemnaste urodziny nie zniknąłem.
- Dobra super, a teraz powiedz nam komu służysz? - spytała Arlena. Chyba wiedziała trochę więcej od nas.
- A komu mam niby służyć?
- Nie zgrywaj głupka. Twoje wspomnienia świadczą o tym, że z kimś się dzisiaj spotkałeś.
Henry wybuchnął śmiechem.
- Za nic nie zmusicie mnie do gadania. Arleno skoro jesteś taka mądra to sama sobie to sprawdź.
Nagle dziewczyna zrobiła coś czego się po niej nie spodziewałam. Z całej siły grzmotnęła Henr'ego z pięści w nos.
- Wow! Arlena widzę, że się uczysz - powiedziałam i uniosłam kciuk w górę.
- Byłam już na tylu przesłuchaniach, że w końcu musiałam to zrobić - odpowiedziała najwyraźniej z siebie dumna.
Natomiast Henry nie wyglądał na szczęśliwego. Jego nos na sto procent był złamany.
- I tak... wam ... nic nie... powiem - wydukał próbując zahamować krwawienie.
  Chyba teraz moja kolej. Podniosłam go z ziemi trzymając za koszulę i wymierzyłam porządnego kopniaka w brzuch.
  Chyba każdy chciał go dzisiaj znokautować. Za to, że zabił Roberta i pomagał w spisku przeciwko mieszkańcom krainy. I mimo iż było to bardzo brutalne to raczej nie żałowałam tego co robię.
  Henry padł na podłogę i złapał się za brzuch.
- No...bła ...gam... wystarczy... to Balrog - wydyszał zanim zemdlał, a ja poczułam, że naprawdę nie jest z nami dobrze.


###################################################################################

Mój palec wyzdrowiał, a ja pokonałam lenia. Rozdział dwudziesty ósmy gotowy do oceny ;)

piątek, 17 lipca 2015

Rozdział dwudziesty siódmy ,,Wiele wiadomości, zakładniczka i pocałunek''

Robert

 - Nieźle nam poszło, no nie? - powiedział Sebastian.
- No, to głównie dzięki tobie - odpowiedziałem obchodząc dookoła truchła krokodyli. Miały strasznie twardą skórę i chyba oprócz paszczy nie miały innego słabego punktu.
- To był pomysł Izabelli, nie mój.
- Naprawdę?
- No, tak jakby... Chodźmy już stąd, bo ostatnio jak się ociągaliśmy to ty umarłeś - wyraziła swe obawy Izabella. Dobrze wiedziałem, że aż chce porwać się do biegu i uciec z tego miejsca.
- No... W sumie mamy jeszcze makabrycznie dużo roboty. Twój trening, przygotowanie armii, uzupełnienie danych o poczynaniach Henr'ego...
- Dość! Idziemy! - przerwała mi Izabella i ruszyła w stronę wioski. Po chwili podbiegła do niej również Dominika i jej pies, który najwyraźniej nic z tego wszystkiego nie rozumiał.
- Jestem głodny, masz coś na ząb? - pytał Bestia, a ja uświadomiłem sobie jak bardzo mi burczy w brzuchu.
- Ja chyba też bym coś zjadł... - powiedział Seba.
- I ja - dodałem i ruszyłem za Iz.
- Ciekawe co z Julią? - spytała nagle Luna.
- No właśnie co z moją siostrą?! - krzyknąłem.
- Może sprawdzę za pomocą.... Albo jednak nie... - zaproponowała Izabella, ale szybko z tego zrezygnowała.
- A mogłabyś? - spytałem. Nagle za sprawą pomysłu Śpiącej Czarodziejki wstąpiła we mnie nowa nadzieja.
- Nie mogę... - odpowiedz Izabelli bardzo mnie zdziwiła. Już miałem spytać czemu kiedy dodała. - Kiedy przygwoździły mnie kolce usunęłam ich za mało, a...
- Ale przecież mnie udało ci się uratować, no nie?
- Wolę nie ryzykować... Przecież to przeze mnie te krokodyle nas zaatakowały - nadal wahała się dziewczyna.
- Ona ma chyba rację... - poparł Izabellę Seba.
- Ale to moja siostra! - wydarłem się na mojego najlepszego kumpla.
- I moja pani, ale zrozum oni naprawdę mają rację. - dodała Luna.
- Ochhh... Niech wam będzie. Ale jeśli coś jej się stało?
- Jeżeli będziesz wierzył w to, że nic jej się nie stanie, to tak będzie. A nawet jeśli już to przecież do tego całego 'labiryntu' chyba byś nie wrócił? - powiedziała nagle Dominika, która zaczynała już coraz więcej rozumieć.
- No dobra, chodźmy do wioski... - skapitulowałem.
                     
...

 Kiedy dotarliśmy do wioski od razu skierowaliśmy swe kroki ku sali do narad wojennych.
 Przechodząc koło mieszkańców widziałem, że patrzyli na mnie jak na ducha. A może ja nim byłem na prawdę?
  Nagle przed nami pojawiła się Erena.
  Była to dziewczyna z kruczo-czarnymi włosami i brązowymi oczami. Tak jak zawsze na plecach miała zawieszony łuk i kołczan ze strzałami, a u pasa zwykły, krótki sztylet.
- Robert?! Ty żyjesz?! - krzyknęła dziewczyna i rzuciła mi się na szyję. Szybko jednak mnie puściła i spytała:
- Zarządzić naradę wojenną?
- Jeżeli byś mogła... A i szukaj nas w kantynie. Oczywiście potem ci wszystko opowiem...
- Jasne leć już... A i przepraszam, że się nie przedstawiłam. Nazywam się Erena. I witam w Krainie Zapomnienia - dodała i pobiegła do sali narad wojennych.
- Fajna z niej dziewczyna... - powiedziała Izabella. - Dobrze walczy?
- Najlepiej - odpowiedziałem i poszedłem do kantyny. Kątem oka zobaczyłem jednak, że mina Izabelli zrzedła, a ona sama posmutniała. Czyżby była zazdrosna?
  Nigdy nie czułem nic do Ereny. Po prostu była najlepszą przyjaciółką Julii i tyle. A zresztą ona nigdy nie chciała mieć chłopaka.
  
 ...

 Po zjedzonym posiłku ruszyliśmy do sali narad wojennych.
- Witaj Robert, dzień dobry Izabello i Dominiko, cześć Sebastian. O i jakże mogłam zapomnieć o Lunie i Bestii. Witajcie pieski! - jak spod ziemi wyrosła przed nami Arlena.
- Witaj - powiedziałem, kiedy już reszta się przywitała.
- Skąd znasz moje imię? - spytał Bestia, który najwyraźniej zaczął używać mózgu.
- Jestem... Eee... Czarodziejką - odpowiedziała cicho dziewczyna.
- Nie pytajcie ją o zbyt wiele. Jest strasznie nieśmiała - wyjaśniła za mnie Luna.
- Wydaje mi się, czy chcesz mi coś powiedzieć? - spytałem, bo w innym wypadku Arlena już dawno by stąd poszła.
 Dziewczyna nachyliła mi się do ucha i wyszeptała:
- Wiedziałam, że nie umarłeś.
Wiesz, że do wioski niedługo  przybędzie twoja siostra i Agata?  Wyczułam to.
- Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. Dzięki tobie nie muszę się już zamartwiać.

...

 Postanowiliśmy, żeby nie wchodzić do sali póki Henry nie zasiądzie na  swym miejscu. Woleliśmy zrobić mu małą, nieprzyjemną niespodziankę. 
 Nikt jednak nie mógł go znaleźć. Dopiero po kilkudziesięciu minutach nasz pseudo przywódca wszedł do sali.
- Przepraszam za spóźnienie, byłem na przejażdżce konnej - tłumaczył się Henry. - Możemy zacząć spotkanie. Ale najpierw mam pytanie: Kto wydał rozkaz, by zarządzić kolejną już dzisiaj naradę wojenną?
- Ja - powiedziałem i wyszedłem zza kolumny za którą wcześniej się ukryłem.
  Po sali przebiegł szmer. Mimo iż wile osób mnie widziało i pewnie opowiedziało innym o mym cudownym zmartwychwstaniu, to jednak nie wszyscy w nie wierzyli.
- Robert?! Witaj w domu! Jak to się stało, że żyjesz?
- Prosił bym raczej byś wytłumaczył wszystkim jak umarłem - powiedziałem.
- Zostałeś zabity przez Purchawców! A niby jak inaczej?
- Przez ciebie! - krzyknęłam i zacząłem opowiadać  ludziom w sali całą historię.
 Kiedy skończyłem wszyscy wstali z miejsc i zaczęli się zbliżać do Henr'ego.
- A macie na to jakieś dowody? - spytał nadal nie tracąc spokoju nasz 'przywódca'.
- Ja mam... - zza kolejnej kolumny wyszła Izabella. Mimo iż według planu miała kategoryczny zakaz wychylenia nawet małego palca.
- Wracaj! - krzyknął Seba, który stał tuż obok niej.
- Nie...
- A, więc proszę mów - powiedział widocznie zadowolony  Henry.
- No więc sama go wskrzesiłam. Rozmawiałam nawet z Dalią.
- Dalią? Strażniczką dusz? A więc to musi być Śpiąca Czarodziejka... - szeptali wszyscy zebrani w sali.
- Łżesz! - wrzasnął Henry i wycelował palcem w Izabellę.
- Ona nie kłamie - powiedziała Arlena.
  Wtedy Henry wzniósł się w powietrze i wylądował tuż obok Śpiącej Czarodziejki. Po chwili wyjął nóż i podłożył jej go do gardła.
- Nie ruszać się albo ona zginie! - krzyknął.
- Nie zginę. Mam barierę ochronną - powiedziała spokojnie Izabella.
  Henry pochylił się nagle do przodu  i coś jej wyszeptał do ucha.
  Z tego co widziałem dziewczyna bardzo pobladła.
  Zupełnie nie wiedziałem co robić. A jeśli on ją zabije?
  Nagle zobaczyłem, że Arlena coś kombinuje.
  Po chwili Henry wzniósł się w powietrze i nagle skamieniał. Szybko pobiegłem do Izabelli.
- Nic ci nie jest?
- Nic...
- Dlaczego się nie posłuchałaś?
- Bo chciałam ci pomóc i udowodnić, że jestem kimś ważnym.
- Naprawdę rozmawiałaś z Dalią?
- Tak, czułam się winna twojej śmierci. I w ogóle bardzo mi na tobie zależało.
  Nagle poczułem takie dziwne uczucie. Z całej siły zapragnąłem ją pocałować. I nie czekając aż ta chwila minie... Po prostu to zrobiłem.


####################################################################################

 Nie mogę wytrzymać z tym Bloggerem. Ja się chyba kiedyś zabiję. 
Znalazłam drobny błąd w notce, która jest już od kilku godzin udostępniona, a tu nagle BUUUM!
Nie była zaktualizowana i udostępniłam wersję pierwszą i czyli tą bez poprawek!
Niczym torpeda wskakuję na kompa i proszę całe poprawianie i wstawianie poprawek od nowa!

 A co do notki nareszcie jakaś dłuższa! I to jeszcze jak! Juhu! I nareszcie ten cały dowódca ją pocałował. Już myślałam, że nigdy tego nie zrobi. Ale, nie będę już przedłużać... I tak już przeszedłem wszystkie moje dotychczasowe normy XD

wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział dwudziesty szósty ,,Wyjście''

Rozdział ten dedykuję Black Rose, Wice Navarro i Arii Romanoff - to dzięki waszym komentarzom i blogom cała blogosfera staje się lepsza, a ja mam motywację i chęci do dalszego pisania ;)


Izabella

 Nadal nie mogłam wyjść z szoku. BESTIA I DOMINIKA TUTAJ?! Całe moje ciało krzyczało: Dlaczego? Za co? W jakim celu? Niestety nie znałam odpowiedzi.
  Sebastian i Robert już wydostali moich najlepszych przyjaciół z wody. Widziałam, że Dominika rozgląda się zszokowana dookoła. Natomiast to co zrobił Bestia przychodziło wszelkie pojęcie.
- Cześć! Gdzie jestem? Ooo ile nowych zapachów! Nienawidzę wody, chociaż pamiętam, że jak byłem szczenięciem to sam wszedłem do stawu przy twoim domu - tu Bestia zwrócił się do mnie. Nagle jednak jego uwagę przykuła Luna. - Ale z ciebie ślicznotka. Jeszcze nigdy nie widziałem cię w okolicy... Hmmm... Jesteś tu nowa?
- Eee... Bestia czyli ty też będziesz od teraz mówił?
- Hej... Piękna ona tak do mnie? - spytał mój pies, który najwyraźniej uznał za niemożliwe to, że ktokolwiek oprócz Luny go rozumie.
- Tak do ciebie baranie! A do kogo? Pasujecie do siebie jak nie wiem... - mruknęła już pod nosem, ale i tak każdy usłyszał.
- Pani? Do mnie? Ona mnie rozumie? Ooo tak! - zawył pies i na mnie skoczył. Pod jego ciężarem upadłam, a on wykorzystał okazję i wylizał całą moją twarz.
- Bestia przestań! - krzyknęłam.
- Ty mnie naprawdę rozumiesz? - spytał, kiedy wreszcie skończył.
- Tak, chociaż nadal w to nie wierzę.
- Jjjuhu! - zawołał pies i zaczął skakać po pokładzie.
- Gdzie ja jestem? I dlaczego ten pies gada? - spytała Dominika.
- Jesteś w Krainie Zapomnienia i jeżeli myślisz, że to sen to się grubo mylisz - powiedział Robert i się do niej uśmiechnął, a poczułam ukłucie zazdrości.  - A pies gada, bo u nas zwierzęta po prostu gadają.
- A czemu tu jestem?
- Tego nie wiemy... Chociaż sami też chętnie byśmy się tego dowiedzieli... - powiedział tak jakoś dziwnie Seba.
- O Izabella! - Dominika wstała i chwiejnym krokiem podeszła do mnie. Uśmiechając się uścisnęłam przyjaciółkę. Mimo wszystko jednak bardzo się bałam. Ze swoją śmiercią jeszcze mogłabym się pogodzić, ale z Dominiki albo Bestii byłoby o wiele ciężej.
  Po chwili wszyscy zaczęliśmy wyjaśniać wszystko mojej najlepszej przyjaciółce i psu.
 Widziałam, że dziewczyna nie wszystko rozumie, ale podczas naszej opowieści nie odezwała się ani słowem. Co do Bestii to natomiast przez cały czas patrzył on to na mnie to na Lunę. Zdecydowanie nic go to nie interesowało. Jak również zauważyłam suczka Roberta patrzyła na niego z odrazą.
- Czyli ty umiesz czarować, tak?
- No właśnie! Iz, proszę wydostań nas stąd.
'Powiedział do mnie Iz i jeszcze na dodatek poprosił, a nie rozkazał'- myślałam. No dobra, ale mam zadanie. Szybko wypowiedziałam słowa, które wcześniej podyktował mi Robert.
 W jednej chwili wszyscy świeciliśmy, a następnie znaleźliśmy się po za labiryntem.
 Nie wiem dlaczego, ale pojawiliśmy się właśnie na tej polanie, na której poznałam Roberta. Teraz natomiast mogłam się jej bliżej przyjrzeć. Las był świerkowy choć gdzie nie gdzie można było się dopatrzeć dębów i brzóz, a na łące, na której staliśmy były pospolite kwiaty łąkowe, takie jak stokrotki, maki, chabry i jaskry. W sumie nic się nie zmieniło oprócz tego, że nie było tu już trupów Purchawców. Było natomiast co innego. Tuż obok stały trzy krokodyle.
- Ojejku... Chyba muszę poćwiczyć tą moją moc... - powiedziałam przerażona.
- Same z tobą problemy. Ale trzeba przyznać silna to ty jesteś - powiedziała Luna.
- Ale jestem zmęczona... - szepnęłam. Dopiero teraz poczułam jak bardzo jestem zmęczona .
- Nie martw się, to normalne, każdy czarodziej tak ma jak używa Mocy Wyobraźni - poinformował mnie Seba.
- Aha,  później mi opowiesz. Teraz to my mamy na karku zgraję krokodyli.
- Sam z Sebą i  Luną ich nie pokonam... Będziecie musiały nam pomóc - powiedział Robert, który był już przygotowany do walki.
- Aha, no dobra... A nie uważasz, że to trochę niebezpieczne? Ale no dobra - w sumie to zgodziłam się tylko po to by Luna się ze mnie nie wyśmiewała. Potem miałaby kolejny pretekst, by po mnie jechać i wyzywać.
- A ja? - spytała Dominika.
- Wolałabym żeby nic ci się nie stało, więc lepiej trzymaj się z boku - powiedziałam, a w tej samej chwili Robert krzyknął:
- Uwaga! Atakują!
 Zaczęło się istne piekło. Krokodyle mimo iż były duże i ciężkie, wcale się tak nie zachowywały. Były szybkie i sprytne.
 Ja i Sebastian zasłanialiśmy Dominikę i Bestię własnymi ciałami.
 Na początku szło nam nieźle. Broniliśmy się i zadawaliśmy celne ciosy. Jednak krokodyl musiał już poznać nasz styl walki i wykorzystał go przeciwko nam. 
  Ja sama próbowałam wbić z całej siły miecz w jego ciało. Stwór natomiast to wykorzystał i w chwili gdy miałam kolejny raz uderzyć go w to samo miejsce, po prostu się odsunął. Z całej siły padłam do przodu i wpiłam miecz w ziemię. Niestety nie było czasu go wyciągnąć, więc zostałam tak jakby bez broni. 
 Nie miałam pojęcia co robić. Mogłam się tylko odsunąć na czworakach i ukryć, a Seba w tym czasie strzelał do krokodyla z łuku. Strzały jednak nie czyniły mu żadnej szkody. 
 Po chwili jednak wpadłam na pomysł. Bardzo ryzykowny i niebezpieczny, ale i tak nie mieliśmy nic do stracenia. Pokazałam dłonią Sebastianowi, by przestał strzelać. Widziałam, że się o mnie boi, ale posłuchał. Teraz musiałam tylko poczekać na dobry moment. Krokodyl coraz bardziej się zbliżał. Był coraz bliżej i nagle się odezwał.
- Widzę, że wielka Śpiąca Czarodziejka, o której tyle się słyszy pogodziła się już z myślą o śmierci. I słusznie, bo istoty z mojego rodu bardzo trudno pokonać... - mówiąc to krokodyl co raz bardziej się do mnie zbliżał. Widziałam, że Sebastian już nie może się powstrzymać od strzału, ale ja musiałam czekać na odpowiedni moment. I po chwili wreszcie się go doczekałam. Stwór otworzył paszczę i właśnie miał na mnie skoczyć...
- Teraz! - krzyknęłam i odchyliłam się do tyłu, by osłonić się, gdyby chłopak nie wycelował w paszczę krokodyla, a ten nadal pragnął mej śmierci. Sebastian jednak trafił perfekcyjnie i po paru sekundach bestia zdechła. Oboje szybko pobiegliśmy do Roberta i Luny. Kątem oka uchwyciłam jeszcze, że Dominika i Bestia ukryli się w lesie. To dobrze, bo raczej nic im tam nie zagrażało.
 Po chwili okazało się, że kolejny krokodyl też nie żyje, a wiec został tylko jeden.
 Luna i Robert ledwo sobie z nim radzili. Pewnie gdyby nie my już by nie żyli.  
 Pomyślałam sobie, że przecież mogłabym użyć Mocy Wyobraźni, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu, bo przecież to przeze mnie te krokodyle się tu znalazły. Sebastian jednak szybko załatwił sprawę i tak jak ostatnio strzelił bestii w otwarty pysk.
 Dopiero teraz kiedy nic już nam nie zagrażało, dotarło do mnie, że jesteśmy wolni. Ale chyba nie powinnam się z tego powodu cieszyć, bo czekało na mnie starcie z Henrym, armią Purchawców i pewnie innymi jeszcze gorszymi istotami.


                                                                             
##################################################################################

Kiedy pisałam tę notkę stała się rzecz straszna. Niechcący wyłączyłam sobie zasilanie i wszystko szlag trafił. Nawet nie wiecie co przechodziłam. Nie dość, że ukazałaby się o wiele szybciej to jeszcze była o niebo lepsza, ciekawsza i śmieszniejsza. Ale no cóż tak to już jest jak się pisze z głowy. Uszanujcie, więc to, że notka ta nie będzie za specjalna.



piątek, 10 lipca 2015

Rozdział dwudziesty piąty ,, Zagadki''

Rozdział ten dedykuję wszystkim fanom Marvela  ( bardzo lubię filmy o super bohaterach i coś mnie tak dzisiaj natchnęło, żeby wspomnieć o innych, którzy tak jak i ja je ubóstwiają)

Julia

Zdecydowanie jestem zbyt ryzykowna. Zdążyłam tylko usłyszeć zduszony krzyk Agaty i ogarnęła mnie ciemność. Mój lot raczej nie trwał długo, ale dla mnie to i tak była wieczność. Już myślałam, że nie doskoczyłam, ale po chwili moje nogi poczuły tak upragniony grunt. Z całym impetem padłam na stare, drewniane belki, które tworzyły most.
- Żyjesz tam jeszcze czy mam zacząć cię opłakiwać? - spytała Agata, która pewnie słyszała mój dość głośny upadek i już zaczęła żartować.
- Żyję... - powiedziałam i zdobyłam się na wstanie z ziemi. Ała...
- To super... TYLE, ŻE TE KILKA SEKUND UCZYNIŁAŚ NAJSTRASZNIEJSZYMI W MOIM ŻYCIU!!! - krzyknęła mi do ucha Agata, która już przeskoczyła na drugą stronę i oczywiście się przy tym nie wywaliła.
- Wybacz...
- Wybacz?! I tylko to masz mi do powiedzenia - Agata wzięła mnie za za ręce i już spokojniejszym tonem powiedziała - Julia nie rób tego więcej... Jesteś moją najlepszą przyjaciółką... Obiecywałyśmy sobie przecież, że nasza przyjaźń będzie wieczna... - dziewczyna nie wytrzymała po jej twarzy popłynęły pierwsze łzy. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby Agata Fiń płakała.
  Chwila słabości jednak szybko minęła i przede mną znów stała twarda i pewna siebie dziewczyna, która i tak była najlepszą przyjaciółką jaką w życiu miałam.
  Kiedy już obie doszłyśmy do siebie zaczęłam szukać mojego kastetu, a Agata rozglądać się za wyjściem.
Moją ulubioną broń znalazłam bardzo szybko, ale za to gorzej było ze znalezieniem dalszej drogi. Długo się namęczyłyśmy zanim znalazłyśmy wąski i klaustrofobiczny tunel.
  Tym razem to Agata jako pierwsza zagłębiła się w ciemność. Po paru minutach mozolnej wędrówki ujrzałyśmy światło. Moja przyjaciółka szybko wydostała się z tunelu, a ja kiedy wreszcie wyszłam aż chciałam krzyczeć z radości. Nareszcie więcej tlenu! Nie było mi jednak dane cieszyć się z wyjścia z tego okropnego korytarzu. Bowiem na przeciwko nas ktoś stał.
- Witajcie! Jestem Raiser* - przedstawiła się postać. Był to mężczyzna o długich czarnych włosach i bliźnie na czole. Ubrany w zbroję i długi niebieski płaszcz tworzył wrażenie kogoś kogo lepiej nie spotkać na swej drodze. Niestety pech chciał, że my spotykałyśmy.
- Mam dla was propozycję jeżeli dobrze odpowiecie na trzy zagadki, które wam zadam puszczę was wolno, a na końcu korytarza znajdziecie wyjście. Jeżeli natomiast polegniecie zabiję was bez mrugnięcia okiem.
- A brałeś pod uwagę, że to my możemy poko...
- Agata przestań... Sądzę, że to nasze jedyne wyjście. Po wyglądzie raczę wątpić w to, że z nim wygramy...
- I masz całkowitą słuszność Julio - powiedział Raiser, a na jego twarzy dostrzegłam cień uśmiechu.
- Skąd znasz moje imię? - spytałam.
- Dla mnie nie ma żadnej zagadki ani tajemnicy, na którą bym nie znał odpowiedzi.
- Możemy już zacząć? - spytała Agata, która powoli zaczynała już tracić cierpliwość.
- Jeżeli spieszno ci do śmierci...
- Raczej nie, ale i tak mam dosyć tego twojego ględzenia, więc przestań nawijać.
- Sądzę, że lepiej go nie denerwować... - szepnęłam najciszej jak umiałam, ale facet i tak usłyszał.
- Agato Fiń radzę posłuchać mądrej koleżanki.
  Na szczęście moja przyjaciółka nie odezwała się już więcej. Miała taką swoją specyficzną cechę, że jak jej się ktoś nie spodobał to odnosiła się do niego z pogardą i nie dawała się przez niego ośmieszyć.
- A zatem pierwsza zagadka:
   
Ta rzecz głębokie korzenie miewa,
wyższa jest niźli drzewa
ku niebu sięga wyniośle,
chociaż ni piędzi nie rośnie
*
 - A zatem co to?
- Daj nam chwilę do namysłu... - powiedziałam.
- Może dom z piwnicą? - spytała Agata, którą zawsze bawiły takie zagadki.
- A czy dom jest 'wyższy od drzewa' albo czy 'sięga wyniośle'?
- Jeżeli liczyć z piwnicą to tak - powiedziała moja najlepsza przyjaciółka i wybuchnęła śmiechem. Po chwili, kiedy wreszcie jej przeszło, odwróciła się do Raisera i powiedziała:
- Góra.
- Zgadza się, a więc następna:


Choć bez skrzydeł - pląsa,
choć bez głosu - wyje
choć bez zębów - kąsa,
zamrze, choć nie żyje
*

- Nie żyje? Co może umrzeć, a nigdy nie żyło?
- Rozpędzony powóz, który zjeżdża z górki bez koni?
- Przestań to nie jest śmieszne... Co powiesz na wiatr?
- Ok - odpowiedziała Agata i odwróciła się do mężczyzny. - Wiatr?
Dobrze... A zatem ostatnia:


Noc jej nie czuje i nie widzą oczy
ucho nie słyszy, gdy bez ciała kroczy,
w dziurach zalega i ponad gwiazdami,
w wodnych głębinach i hen pod wzgórzami
pierwsza przychodzi i ostatnia mija,
kres niesie życiu i radość zabija
*

- Orzesz w mordkę jeża... To już jest trudne - powiedziała Agata.
- Co to może być? Nigdy nie lubiłam zagadek...
Po kilku minutach Raiser się uśmiechnął.
- Widzę, że nie znacie odpowiedzi...
- Nie, nie... - powiedziałam - Może to powietrze? Światło? Dzień? Wolna przestrzeń?
- Nie - spokojnie powiedział mężczyzna i zaczął się do nas zbliżać. 
 Kątem oka zobaczyłam, że Agata wyjęła miecz. Nagle mnie oświeciło...
- Ciemność! - krzyknęłam, właśnie w chwili gdy Raiser  wziął zamach.
- Dobrze, a zatem możecie iść dalej... - powiedział i zniknął.
- Nareszcie sobie poszedł. Strasznie mnie wkurzał ten gość - powiedziała Agata i schowala miecz do pochwy.
- Czy on czasem nie wspomniał, że na końcu tego korytarza jest wyjście? - spytałam.
- Chyba wspomniał... - odpowiedziała moja najlepsza przyjaciółka i jak zahipnotyzowana ruszyła przed siebie.
- Szczerze wątpię w prawdziwość jego słów, więc... - szłyśmy już tak dobre parę minut, kiedy nagle zobaczyłyśmy wyjście. Szybko pobiegłyśmy w tamtą stronę i po chwili byłyśmy już wolne. Nareszcie wyszłyśmy z labiryntu!



                                                                          Raiser

Raiser*- po afrykańsku 'raaisel' to zagadka
Zagadki Raisera* - bardzo was przepraszam, ale znów musiałam się posłużyć Hobbitem. Jednak zagadki z tej książki są najlepsze ;)

sobota, 4 lipca 2015

Rozdział dwudziesty czwarty ,, Złe wieści''

Henry

 Te dwie żmije posunęły się już za daleko. Jednak na ich szczęście muszę się teraz spotkać z moim pracodawcą.
  Narada wojenna skończyła się już dobre kilka minut temu. Chciałem ją jak najszybciej skończyć, bo nie dość, że bardzo nie lubię tych spotkań to jeszcze mi się spieszyło. Uwierzcie mi nie chcielibyście się spóźnić na spotkanie z nim. Czym prędzej zatem wybiegłem z domu. Przedtem jednak sprawiłem, że mieszkańcy wioski mnie nie zobaczą.
  Już miałem ruszyć kiedy uświadomiłem sobie, że przecież na piechotę dotrę tam za późno.
"Teraz to już na pewno się spóźnię" - myślałem kulbacząc konia. Po chwili już siedziałem na moim durnym białym ogierze.
Mieszkańcy tej zapadłej dziury twierdzili bowiem, że przywódca powinien mieć białego wierzchowca. Co za durnie! Mi Henr'emu dawać takiego beznadziejnego konia! Ogier którego mi dano nazywał się Arczi. Był on tak oddany i poczciwy,że aż chciało mi się płakać.
- Dokąd jedziemy...? - spytał niepewnie koń.
- Nie twoja sprawa... - odpowiedziałem i sprawiłem, że nie będzie nic pamiętał z tej wycieczki.
Oczy konia zaszły mgłą, a on stał się ospały i apatyczny.
- Ruszaj! - krzyknąłem. Wcześniejsze objawy już zniknęły więc teraz koń ruszył pełnym pędem. Tego niestety nie dało się ukryć, dlatego też pojechałem najmniej uczęszczanymi drogami. 
 Pęd jazdy o mały włos nie zrzucił mi z głowy kaptura, który skrywał twarz. Szczerze powiedziawszy nigdy nie lubiłem jeździć konno. O wiele bardziej wolałem latać. Jednak dzisiaj musiałem wybrać ziemię, ponieważ miejsce naszego spotkania było dobrze ukryte i na pewno lecąc bym go nie dostrzegł.
 Po kilku minutach jazdy dotarłem do Zakazanych Wodospadów. Miejsce to charakteryzowało się skałami i zatrutą wodą. Nic specjalnego, najzwyklejsze w świecie pustkowie. Jednak to zwykłe i niczym nie wyróżniające się pustkowie było miejscem naszego spotkania. Spotkania, które mogło mieć korzystny lub niekorzystny przebieg dla Krainy Zapomnienia.
- Ssspoźniłeś się - powiedział mój pracodawca. Wyszedł nagle zza jednej ze skał. Ledwo zdążyłem zahamować konia. Mimo iż przed chwilą o mało nie zginął, purchawiec nadal stał prosto i patrzył na mnie z wyższością.
 Och... wybaczcie mi tą pomyłkę. Tak naprawdę to wcale nie był taki zwykły stwór jak wszystkie inne. Istota, która przede mną stała była bowiem władcą wszystkich wrogich i złych istot w tym świecie. Mimo iż teraz Balrog* był purchawcem to mógł przybierać też wygląd innych postaci. Ale nie myślcie, że nie miał swojej własnej. Kiedy już zmieniał się w samego siebie wyglądał jak wąż. Był cały czarny, a od pasa w dół miał ogon. Ciało było pokryte łuskami jednak nie jego wygląd był w tym wszystkim najgorszy, ale umiejętności. Balrog był wręcz nie do pokonania. Mimo iż wyglądał na słabego potwora umiał zniszczyć w pojedynkę całą naszą planetę. Był jednak na tyle inteligentny, że wolał nie pracować sam, dlatego też do pomocy miał mnie. Jak też pewnie zauważyliście miał specyficzny sposób wysławiania się.
- Wybacz panie... Narada wojenna...
- Pssst... Też mi coś. Myślą, że jakimiś głupimi spotkaniami pokonają mnie? Władcę ciemności, wodza potworów, króla wszystkiego co złe?
- Pewnie tak panie, ale nie znają jeszcze twojej potęgi, więc...
- Więc czas im ją pokazać! Moje wojska już szykują się do ataku...
- Ale panie...! W wiosce pojawiła się ta jędza z legend.
- To czemu jej nie wyeliminowałeś?
- Chciałem się zabawić. Rozumiesz mnie mistrzu, prawda? Chciałem sprawić jej ból fizyczny i psychiczny...
- Ale teraz masz ją zabić! Zaraz po powrocie bierzesz nóż czy inną broń i wbijasz ją jej prosto w serce. Zrozumiano?
- Tak panie, oczywiście panie - powiedziałem i spuściłem wzrok. Czemu nigdy nie pozwalał mi się zabawić?
- No dobrze moje armie są już prawie gotowe. A co z tymi w tej twojej wioseczce?
- Na razie dużo mówią, a mało robią...
- A dokładniej?
- Zostały poczynione przygotowania, ale nic poza tym.
- To dobrze zaatakujemy pojutrze o świcie. Możesz już iść nie będziesz mi już więcej potrzebny.

Balrog*- wybaczcie, że zerżnęłam to imię z Hobbita, ale nie miałam lepszych pomysłów. No może oprócz zła po filipińsku ( i tak już zapomniałam jak to szło) XD


                                                                            Balrog




                                                                               Arczi

###################################################################################

Informuję, że dodałam zakładkę Zapytaj Bohatera :)